W zbiorowej pamięci Góra Markowca zapisała się przede wszystkim jako miejsce krwawych walk między wojskami polsko-radzieckimi i niemieckimi w marcu 1945 roku. Tymczasem wzniesienie, wraz z najbliższymi okolicami, odegrało równie ważną rolę w czasie obrony Wybrzeża już we wrześniu 1939 roku.
Pierwsze strzały w obronie terenów dzisiejszej Rumi padły 9 września. Początkowo główny ciężar walk wzięły na siebie wycofujące się pododdziały I Morskiego Pułku Strzelców i Wejherowska Ochotnicza Kompania Harcerska rozlokowana między gospodarstwami Białej Rzeki.
Po krótkim czasie działania zbrojne skoncentrowały się na dwóch odcinkach. Pierwszym były okolice Zagórza, konkretnie skrzyżowanie szosy na Gdynię z drogą na Zagórze i Szmeltę (obecnie skrzyżowanie ulic Sobieskiego i Sabata), drugim obszar między Białą Rzeką i Kazimierzem, włączając zabudowania obecnej Starej Rumi i Lotniska. Ta pierwsza przestrzeń nazywana była Redutą. Jej strategicznym punktem była Góra Markowca – wówczas bezdrzewna i nieposiadająca jeszcze umocnień stałych (te zbudowali Niemcy już podczas okupacji).
Do obrony Reduty już 9 września skierowano III Batalion Rezerwowy pod dowództwem majora Aleksandra Jabłonowskiego. Żołnierzy wspierał Smok Kaszubski, jeden z najsłynniejszych polskich pociągów pancernych. Jak dotąd nieznane są dokładne plany umocnień w tym rejonie. Wiele wskazuje na to, że Polacy zorganizowali linię obrony na kilku okolicznych wzgórzach, choć Góra Markowca stanowiła jeden z najważniejszych jej punktów.
Żołnierze majora Jabłonowskiego bronili swojej Reduty aż przez cztery dni – od 9 do 12 września. Kilkudniowym atakom przeprowadzanym przez piechotę, artylerię i lotnictwo Polacy przeciwstawili improwizowane okopy, a przede wszystkim zaciekłość i hart ducha. Stawka walk o Redutę była duża. Gdyby żołnierze majora Jabłonowskiego wykazali się mniejszą walecznością, przeciwnik mógłby przełamać pierścień obrony i niemal bez przeszkód zająć południowy skraj Kępy Oksywskiej (od strony Chyloni), odcinając przy okazji polskie oddziały broniące się na południu.
Pierwsze potyczki w pobliżu Reduty odbyły się już 9 września, jednak zasadniczy szturm na polskie pozycje Niemcy rozpoczęli dzień później. Walki trwały ze zmiennym natężeniem. Szczególnie krwawy okazał się 11 września. Polacy bronili się trzecią dobę, byli zmęczeni i głodni, oczekiwali zluzowania przez świeże oddziały. W tym trudnym momencie wzgórza Reduty zasypano ogniem artyleryjskim. Część polskich żołnierzy cofnęła się, nie mogąc wytrzymać naporu ognia. Wkrótce nawała artyleryjska ucichła. Niemcy byli przekonani, że przyniosła oczekiwany efekt. Na własne oczy widzieli uciekających ze stanowisk żołnierzy. Przestał razić ich ogień z polskich pozycji, linia wydawała się przerwana. Przekonani o swoim zwycięstwie ruszyli tyralierą w stronę Reduty, nie zdając sobie sprawy, że idą prosto w pułapkę. Dowodzący obroną kapitan Nowalsetti (zastępował majora Jabłonowskiego, który był na naradzie w sztabie), widząc, że jego oddziały uciekają ze wzgórz Reduty, wysłał na pomoc kompanię odwodową złożoną z marynarzy, policjantów i maruderów, czyli żołnierzy zebranych z różnych jednostek. Taka improwizowana grupa rozlokowała się pospiesznie na opuszczonych wcześniej pozycjach z zamiarem odepchnięcia postępujących Niemców.
Kiedy Niemcy zbliżyli się do Reduty na odległość kilkudziesięciu metrów, Polacy poczęstowali wroga huraganowym ogniem karabinów. W toku walk, które wówczas się wywiązały, żołnierzom III Batalionu Rezerwowego udało się zdobyć samochód, a w jego wnętrzu znaleźli rozkazy niemieckie generała Karla von Tiedemanna. Okoliczności tego zdarzenia opisuje uczestnik walk porucznik Jan Zamoyski: „Kiedy ogień artyleryjski umilkł, nieprzyjaciel ruszył tyralierą na nasze pozycje. Nie napotkawszy żadnej reakcji z naszej strony i widząc uciekających żołnierzy (…) sądził widocznie, że stanowiska nasze zostały całkowicie opuszczone. Takim chyba rozumowaniem należy wytłumaczyć fakt, że dowódca nacierających oddziałów, jadący łazikiem wraz z towarzyszącym mu samochodem-kancelarią, wykorzystał drogę [chodzi o ulicę Sobieskiego w kierunku Gdyni – przyp. aut.], wzdłuż której znajdowały się stanowiska naszych oddziałów i znalazł się na niej wcześniej niż jego tyraliera. Został zasypany ogniem naszych karabinów, i choć udało mu się uciec, to jednak w nasze ręce wpadły obydwa samochody. Tyraliera ratowała się ucieczką, pozostawiając na przedpolu wielu zabitych i rannych. W samochodzie-kancelarii znaleziono dokumenty świadczące o tym, że był to samochód dowódcy batalionu niemieckiego, a wśród nich rozkazy dywizyjne i pułkowe począwszy od pierwszego dnia wojny”.
Obrona Reduty zakończyła się sukcesem. Krótko potem polskie pozycje ponownie zaatakowano ogniem niemieckiej artylerii. Tym razem ostrzał okazał się jednak nieskuteczny i zaprzestano go. Spokój nie trwał długo.
W poniedziałek 11 września 1939 roku Reduta utrzymała się. Wróg nie miał jednak zamiaru dać za wygraną. Huraganowe ataki artylerii, lotnictwa i broni maszynowej szybko wznowiono. Przeprowadzano je przez całą noc z 11 na 12 września. Ostatecznie w samo południe 12 września zmuszono polskie siły do odwrotu. To zapewne wtedy niemieckie oddziały zdobyły najważniejszy punkt obrony: Górę Markowca. Obrońcy Wybrzeża nie zamierzali jednak odpuścić.
Polacy szykowali kontrofensywę, której terenem wyjściowym miały być właśnie tereny Szmelty i Zagórza. Z tego rejonu na tyły niemieckie zaatakować miały polskie jednostki przedstawiające stosunkowo dużą wartość bojową: I Batalion Rezerwowy (II Morskiego Pułku Strzelców) pod dowództwem kapitana Chwalimira Pochwałowskiego i I Batalion Obrony Narodowej „Gdynia” pod dowództwem majora Stanisława Zauchy. Pomoc artyleryjską miał zapewnić pociąg pancerny, tzw. Smok Kaszubski. Równolegle inne jednostki miały związać Niemców walką w pobliżu Kazimierza, Janowa i Rumi.
Dobrze skoordynowane uderzenie z wielu stron miało szansę zakończyć się pełnym sukcesem. Tak się jednak nie stało. Początkowo operacja przebiegała pomyślnie, jednak wkrótce niemieckie bombowce skutecznie zaatakowały Smoka Kaszubskiego, wyłączając go z walki. Samo natarcie z okolic Szmelty też nie przebiegało według planu, brakowało właściwej koordynacji. I Batalion Rezerwowy kapitana Pochwałowskiego zaatakował zbyt szybko i osamotniony wykrwawił się w walkach prowadzonych w lasach między Zbychowem a Białą Rzeką. Kilka godzin później na pozycję wyjściową dotarł „spóźniony” I Batalion Obrony Narodowej majora Zauchy. Dowódca nieświadomy losu swoich poprzedników zdołał nawiązać kontakt z majorem Jabłonowskim i obrońcami Reduty, którzy kilka godzin wcześniej zmuszeni zostali do wycofania się. Obaj oficerowie ustalili, że przeprowadzą natarcie wspólnie. Żołnierze z Reduty mieli zaatakować Niemców w kierunku świeżo utraconej Góry Markowca, batalion Zauchy wyprowadzić uderzenie ze Szmelty i dalej lasami w stronę Redy. Po omówieniu szczegółów rozpoczęto koncentrację wojsk.
Równo o godzinie 18:00 major Zaucha dał rozkaz do szturmu na pozycje niemieckie. Równolegle atakowali żołnierze z Reduty. W huraganowym ogniu moździerzy i karabinów maszynowych polskie oddziały przebiegły Dolinę Zagórskiej Strugi, po czym brawurowo uderzyły na Niemców granatami i bagnetami. Impet uderzenia zaskoczył wroga, który po krótkiej walce cofnął się w głąb lasu.
Wieczór powoli zamieniał się w noc, kiedy Polacy deptali Niemcom po piętach i stopniowo spychali w stronę Redy. W kolejnych potyczkach krwawe wzgórza zbierały coraz obfitsze żniwo, jednak to Polacy byli stroną dominującą. Po drodze nasze oddziały zmusiły do ewakuacji niemal niebronione stanowisko dowodzenia całej 207. Dywizji. Oficerom niemieckim, w tym podobno samemu generałowi Tiedemannowi, udało się uciec, jednak w ręce nacierających wpadł samochód pełen map i dokumentów. Była to już druga tego typu zdobycz w ciągu zaledwie dwóch dni.
Ostatecznie natarcie majora Zauchy w środku nocy zatrzymało się w pobliżu Redy. Jeden z ostatnich sukcesów polskich wojsk okazał się niewystarczający – żołnierzom groziło odcięcie i całkowite wybicie. Wiedząc o tym, pułkownik Dąbek wydał rozkaz wycofania wszystkich sił do ostatniego bastionu polskiej obrony – na Kępę Oksywską. Walki na terenie dzisiejszej Rumi dobiegły końca…