Pod koniec sierpnia 1939 roku widmo wojny stawało się coraz wyraźniejsze, a przygotowania do jej wybuchu coraz szerzej zakrojone. Do agresji niemieckiej przygotowywano się także na lotnisku w Rumi. Na kilkanaście godzin przed wybuchem drugiej wojny światowej z pozostałych w Rumi maszyn Aeroklubu Gdańskiego utworzono Pluton Łącznikowy Dowódcy Lądowej Obrony Wybrzeża. W jego skład wchodziły dwa samoloty typu RWD- 13 (oznakowanie ST-ATB i SP-BML), pilotowane przez szefa technicznego Aeroklubu – podporucznika Edmunda Jereczka oraz szeregowego Wacława Zarudzkiego. Pierwszy z wymienionych został mianowany dowódcą niewielkiego oddziału. Służbę na lotnisku pełnili też szeregowi z funkcjonującego w tym miejscu Ośrodka Przysposobienia Wojskowego Lotniczego. Niestety samoloty RWD-13, choć były cenione za szybkość i łatwość pilotażu, były jednostkami o charakterze sportowo-turystycznym, a nie wojskowym. Nie posiadały więc uzbrojenia.
Lotnisko w Rumi po raz pierwszy zostało zbombardowane już 1 września o godzinie 6:00. Nalotu dokonała grupa bombowców Heinkel He-111. Atak niemiecki nie wyrządził większych szkód, polska obrona przeciwlotnicza (w pierwszych dniach wojny były to cztery karabiny maszynowe, najprawdopodobniej typu Maxim) również nie zadała strat wrogiemu kluczowi. Krótko po pierwszym nalocie Pluton Łącznikowy zasilił trzeci samolot: relokowany z Pucka Lublin R-XIIIG/hydro, który przyprowadził pilot Stefan Czerwiński. Lublin R-XIII, kwalifikowany jako
samolot towarzyszący, posiadał skromne uzbrojenie, był też przystosowany do montażu wyrzutników bombowych. Nie mógł jednak równać się z niemieckimi maszynami.
Kolejne naloty bombowe również nie wyrządzały szkód infrastrukturze lotniskowej, nie powodowały też strat wśród obrońców. Ich ofiarami była za to ludność cywilna – bomby niszczyły bowiem zabudowania dzisiejszej Starej Rumi.
Już 4 września z lotniska w Rumi wycofano wszystkie cztery karabiny maszynowe. Po zlikwidowaniu czynnej obrony przeciwlotniczej obiekt pozostawiono w zasadzie bez obrony. W tej sytuacji stacjonujący tu piloci postanowili improwizować. Zorganizowali skromne stanowisko bojowe w oparciu o zdjęty z Lublina R-XIII karabin typu Vickers. Obsługiwali je Wacław Zarudzki i Stefan Czerwiński. Pozornie symboliczny gest miał swoje wymierne skutki: obu pilotom udało się zestrzelić niemiecki samolot Junkers JU-87 Stukas. Wroga jednostka lądowała przymusowo w pobliżu Rekowa, jej załoga została wzięta do niewoli.
Niedługo później, 6 września, pilot Stefan Czerwiński otrzymał rozkaz przetransportowania na pokładzie Lublina R-XIII meldunków do Naczelnego Dowództwa, jednak zaraz po starcie jego samolot został postrzelony przez Niemców i zmuszony do powrotu na rumskie lotnisko. Rannego Stefana Czerwińskiego wysłano do szpitala w Gdyni, skąd po krótkim czasie uciekł i wrócił do swojej jednostki w Rumi. Uszkodzony samolot szybko wyremontowano i przywrócono do pełnej sprawności.
Trzech pilotów Plutonu Łącznikowego Dowódcy Lądowej Obrony Wybrzeża pozostało na lotnisku do 9 września 1939 roku. W powojennych wspomnieniach pilot Wacław Zarudzki podkreślał, że rankiem tego dnia pozostały mu już tylko trzy naboje. Wojska niemieckie operujące na lądzie były natomiast coraz bliżej – Niemcy zajmowali już w zasadzie zachodni skraj dawnego portu lotniczego.
W tej sytuacji dowódca Plutonu Edmund Jereczek podjął decyzję o ewakuacji wszystkich trzech maszyn do ustalonego wcześniej punktu – majątku Nowe Obłuże.
Ucieczka dwóch maszyn typu RWD-13 i jednego Lublina R-XIII była brawurowa. W ogniu walk między żołnierzami niemieckimi a wycofującymi się oddziałami I Morskiego Pułku Strzelców polscy piloci zapuścili silniki i wystartowali bezpośrednio z aeroklubowego hangaru. Grupę samolotów
kierujących się ku Kępie Oksywskiej Niemcy ostrzelali z broni maszynowej, uszkadzając lekko jeden z RWD-13. Mimo to kluczowi polskich samolotów udało się bezpiecznie relokować.
W kolejnych dniach ofensywa niemiecka łamała następne punkty oporu. Między 12 a 13 września cała polska obrona skoncentrowała się na Kępie Oksywskiej. Sytuacja była beznadziejna, a przewaga wroga przygniatająca. W tej sytuacji piloci Edmund Jereczek i Wacław Zarudzki otrzymali polecenie ewakuowania obu samolotów RWD-13 lotem do Szwecji. To zadanie udało się wykonać tylko jednemu z pilotów – Edmundowi Jereczkowi, który po kilku godzinach dotarł do brzegów Gotlandii. Później trafił do Londynu. Brał udział w bitwie o Anglię, będąc w 43. Dywizjonie RAF, potem w 111. i 229. Dywizjonie. Był też instruktorem pilotażu w Operational Training Unit Hucknall.
Drugi z RWD-13, ten pilotowany przez Wacława Zarudzkiego, uległ awarii silnika. Pilot zdecydował się powrócić na Kępę Oksywską. Decyzja okazała się właściwa – RWD-13 ledwo zdołał dolecieć do pierwotnego miejsca stacjonowania. Na naprawę było już za późno, jednostkę wystawiono więc jako cel dla niemieckiej artylerii. Sam Wacław Zarudzki po upadku Kępy Oksywskiej trafił do niewoli, z której udało mu się wydostać po przekonaniu Niemców, że nie jest żołnierzem. Przeżył wojnę, z przemysłem lotniczym związany był aż do swojej śmierci w 2010 roku.
Ostatni z pilotów broniących Rumi w 1939 roku – Stefan Czerwiński – 17 września późnym wieczorem otrzymał rozkaz przetransportowania na pokładzie Lublina R-XIII ostatniego meldunku do Warszawy. Operacja ta zakończyła się tragicznie. Krótko po starcie samolotu silnik z nieznanych
przyczyn przestał pracować. Samolot spędził w powietrzu zaledwie 5 minut, po czym runął do wód Zatoki. Stefan Czerwiński nie przeżył katastrofy.
Tragedia Lublina R-XIII zakończyła historię sformowanego w Rumi Plutonu Łącznikowego. Już w okresie PRL-u zarówno Edmund Jereczek, jak i Wacław Zarudzki odwiedzali Rumię. Było to już jednak zupełnie inne miejsce niż to, które zachowali we wspomnieniach.
Autorem tekstu jest Dariusz Rybacki, pełnomocnik burmistrza Rumi ds. historii miasta.