Do zbioru najcenniejszych rumskich archiwaliów z pewnością zaliczyć można kronikę z 1938 roku przedstawiającą dzieje 102. Drużyny Harcerskiej im. Jana III Sobieskiego. Opisane są w niej najważniejsze wydarzenia, w których brali udział harcerze. Widziane z ich perspektywy, opisywane młodzieńczym językiem pełnym swady i humoru. W tym numerze Rumskich Nowin przytoczymy jeden z takich opisów.
Sto druga była pierwszą, powstałą z inicjatywy Wojciecha Sabata, drużyną na terenie Rumi. Działała ona przy szkole w Zagórzu, a jej drużynowym był Klemens Literski. Powołano ją 25 maja 1932 roku. Drużynowa kronika dokumentuje m.in. obchody trzeciomajowe z 1938 roku, pomoc przy budowie kapliczki salezjańskiej, relację z obozu w Dzierżążnie czy letnią eskapadę rowerową do Kartuz i Kościerzyny.
Ostatnie z wymienionych zdarzeń harcerze opisywali tak:
I znowu spotkaliśmy się w sobotę dnia 4 czerwca 1938 roku w szkole, aby wyruszyć w nieznane. Tym razem było nas 12 ptaszków wędrownych i to na rowerach. Bohaterami tymi byli: wódz wycieczki, w cywilu opiekun naszej drużyny harcmistrz Sabat, Wyszecki, Voigt, Strzeżewski, Drywa, Laskowski, Myszke, Szulc, Biskup, Netkowski i Fedde. Muszę nadmienić, iż Kirschbaum jechał kilkanaście kilometrów z nami, zastanawiając się czy warto, czy też wrócić do domu, gdzie go czekały „kuchy” [kasz. ciasta]. Widać „kuchy” zwyciężyły, gdyż odjechał. Z Zagórza pojechaliśmy przez Łężyce (od drogi pod Łężycami chroń nas Panie!), Karczemki, Tuchom, Miszewo, Przodkowo do Kartuz (…). Droga z różnymi przejazdami przez piaski, lasy, a nawet i szosy odbyła się bez wypadku. W Kartuzach zakotwiczyliśmy się w szkole, gdzie po przygotowaniu herbaty rozpoczęliśmy naszą kolację: Metkojad (Netkowski) rozpoczął oczywiście od metki. Ja z późniejszym Lepidziurą zabraliśmy się do swojej oczywiście kiełbasy, która jest na wycieczce moim zdaniem niezastąpiona. Po kolacji poszliśmy zwiedzić Kartuzy. W Alei Myślicieli[1] wykombinowaliśmy, że te Kartuzy mają jednak piękną okolicę (…). Nocleg był możliwy – oprócz powietrza, które by można w bryły krajać i eksportować! Następnego dnia, tj. w pierwsze święto Zielonych Świąt (5 czerwca 1938 r.) wstaliśmy o godzinie 6 rano. Po przyprowadzeniu naszej piękności do porządku poszliśmy do kościoła na mszę, poczem śniadanie i o godzinie 9 opuściliśmy Kartuzy (…). Przed Kościerzyną Strzeżewskiemu zrobiła się dziura w oponie (nawet dwie), przez co otrzymał godność Robidziury, a Lepidziura (Wyszecki) postarał się usunąć ową przeszkodę. Poczem już bez przeszkód dojechaliśmy do Kościerzyny, gdzie będąc bardzo głodnymi zjedliśmy obiad w hotelu. Po półgodzinnym odpoczynku pojechaliśmy do Garczyna. W Garczynie podziwialiśmy ładną okolicę oraz jezioro, poczem udaliśmy się do młyna p. Czapiewskich w Wieprznicy, gdzieśmy później przenocowali. W międzyczasie pożegnaliśmy harcmistrza Sabata, który musiał już wracać, poczem poszliśmy się opalać, a Śrubka (Voigt) pięknie opowiadał o tym jak z Lepidziurą szukał śruby u swej kuzynki w Kościerzynie i o smacznym obiedzie. Poczem niechcąco kilku się wykąpało i wróciliśmy do młyna. Po zjedzeniu kolacji na stole zrobionym z kamienia młyńskiego, wspólnie z gospodarzami pośpiewaliśmy sobie oraz wzajemnie opowiedzieliśmy różne [gawędy] kaszubskie. Spać poszliśmy o godz. 12:00 w nocy (młodsi wcześniej) do stodoły, gdzie powietrza było nawet dużo. Noc przeszła spokojnie oprócz najazdu kotów na nas oraz wariackiego obudzenia wszystkich koło 3 rano (…). Następnego dnia 6 czerwca 1938 w II święto Zielonych Świąt pobudka o 6 rano, poczem śniadanie składające się z resztek zabranego prowiantu (chleba musieliśmy kupić) i wyjazd do Kościerzyny na mszę świętą. W czasie przejazdu przez rynek w Kościerzynie Robidziura popisał się co potrafi zrobić! Zrobił dziurę rekordową, że aż opona pękła na kilka centymetrów, przy tem huk, jakby ktoś strzelił z karabinu. Spokojni obywatele Kościerzyny myśleli, że najazd gangsterów z Chicago i chcieli podnosić ręce do góry w czem ich wyprzedził Lepidziura. Po zakotwiczeniu rowerów Robi- i Lepidziura pozostali, by naprawiać, a reszta poszła na mszę. Z Kościerzyny wyjechaliśmy o 10:45 (…). Droga do Żukowa wspaniała, a do Chwaszczyna przez piachy (niech je piorun spali!) skąd do Gdyni lotem błyskawicy (60 kilometrów na godzinę), a w Zagórzu wylądowaliśmy o godzinie 16:00, przebywając z górą 100 kilometrów. Całość wycieczki – fajna!
W latach trzydziestych harcerstwo było czymś więcej niż tylko formą pozaszkolnej aktywności. Stanowiło kuźnię postaw patriotycznych. Dawało młodym ludziom zestaw praktycznych umiejętności, a jednocześnie zachęcało do działalności społecznej. Przede wszystkim zaś tworzyło liczne okazje do przeżywania przygód, które inspirowały i pozostawiały trwały ślad w pamięci. Mimo wielu zmian, jakie zaszły na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, harcerstwo wciąż oferuje młodym ludziom inne, bardziej dogłębne, spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość…