Poniedziałek, 25 listopada 2024
RumiaTV
Fundusze krajowe Fundusze UE
BIP Rumia powiększ czcionkę pomniejsz czcionkę Zwiększ kontrast Zmniejsz kontrast

Ich zawody zanikają, a oni… mają ręce pełne roboty


Ich zawody zanikają, a oni… mają ręce pełne roboty09.12.2023 r.

Kapelusze tworzone przez Zofię Markiewicz, rumską modystkę

Na współczesnym rynku pracy, pełnym zachodnich wpływów i wielkich korporacji, jest coraz mniej miejsca dla niewielkich przedsiębiorstw. W szczególnie trudnej sytuacji znaleźli się przedstawiciele niektórych tradycyjnych zawodów, które stopniowo wypiera masowa produkcja. Kuśnierz, modysta i zegarmistrz to tylko trzy spośród wielu profesji, których za kilka lub kilkanaście lat może już całkiem zabraknąć.

Ostatni zakład kuśnierski w Rumi

W pawilonie przy ulicy Starowiejskiej znajduje się zakład kuśnierski państwa Markiewiczów. Od ponad 50 lat, a dokładniej od 1967 roku, pracownię tę prowadzi pani Zofia razem z mężem Zbyszkiem.

To, że dalej tu jesteśmy, oznacza, że klienci są, i to najróżniejsi. W tej chwili wracają ci z dawnych czasów. Jest też bardzo dużo nowych klientów. Nie ma takich tłumów, jak kiedyś, ale ludzie dalej są zainteresowani naszym zakładem. Klientki zazwyczaj przychodzą wymieniać jakieś drobne rzeczy, np. przedzierki w kieszeniach. W tej chwili najwięcej pracy jest z tymi wszystkimi poprawkami – opowiada Zofia Markiewicz.

Wszystkie kapelusze, które można tu zobaczyć, wyszły spod ręki właścicielki zakładu.

Każdy z nich jest pojedynczym egzemplarzem, nigdy nie jestem w stanie zrobić dwóch takich samych. Muszę dobrać odpowiedni surowiec, zrobić projekt. Żeby wykonać taki jeden kapelusz, potrzebuję odpowiednich klejów naturalnych, np. dekstryny, kleju z kasztanów. Wiele rzeczy usztywniam też kleikiem z ryżu. Zawsze są wtedy śliczne i się nie niszczą.

Wyroby rumianki są wykonywane z najwyższej jakości materiałów, ściąga je z zagranicy. Jak mówi, dzięki temu są nie tylko piękne, ale i wytrzymałe.

Zofia Markiewicz w swojej pracowni

Kiedyś korzystałam z polskich surowców, ale obecnie pracuję na materiałach z Anglii. Mam tutaj gotowe produkty z tworzywa, z którego w Wielkiej Brytanii robi się kapelusze na wszystkie spotkania na królewskim dworze. Tam takie nakrycie głowy kosztuje 450 funtów, ale mnie za taką cenę by tu zlinczowali – przyznaje ze śmiechem. – Mam tu rzadkie, leciutkie włókno z agawy, sizal. Kupiłam je chyba jako pierwsza w Polsce, bo jest bardzo drogie. Mam jeszcze naturalną panamę, a także trawy: meksykańską i ostrą nadmorską – wymienia, przebierając w materiałach.

Pani Zofia, w przeciwieństwie do swojego męża, nie jest kuśnierzem, a modystką. Jak podkreśla, między tymi profesjami jest ogromna różnica.

Kuśnierz pracuje na futrach, które mają włosy na zewnątrz1. Mój mąż wykorzystuje błamy2. Tak jak krawiec – kroi wykrój płaszcza czy kurtki i po prostu to zszywa, ale zupełnie inną maszyną niż krawiecka. Za to modystki tworzą z filcu. Ja robię bardzo dużo czapek damskich i męskich, kapelusze itp. Ale gdybym się nie nauczyła od męża kuśnierstwa na moje potrzeby, to bym nie wiedziała, jak zrobić porządną czapkę. Robiąc takie fasony, mam formy, na których je układam. Podsadka3 musi być, bo na papierze lub desce nie dałoby rady odpowiednio ułożyć materiału. Nie miałoby to kształtu, nie można by uzyskać tego obłego fasonu – wyjaśnia rumianka.

Gdyby zaszła taka potrzeba, pan Zbyszek wiedziałby, jak nauczyć żonę zawodu. Swojego czasu wyszkolił 11 uczniów, za co otrzymał Srebrną Odznakę Rzemiosła oraz wręczoną przez prezydenta Złotą Honorową Odznakę Rzemiosła „Za zasługi”. Obecnie małżeństwo nikogo jednak nie szkoli.

Jak przychodzą do nas matki chętnych na praktyki, pytają tylko o wynagrodzenie. Ostatnio była tu bardzo chętna dziewczyna. Jej matka pytała: „Ile córka dostanie?”. „A czy córka coś potrafi, lubi szyć na maszynie?” – spytałam, no bo są czasami takie dziewczyny, które z niczego zrobią coś, ja to bardzo cenię. Ona nie umiała i nie wiedziała nawet, na czym polega zawód modystki. Mój mąż się wtedy trochę zdenerwował i zapytał jej matkę: „Proszę pani, a co by pani chciała, aby pani córka tu robiła?”, a ona odpowiedziała: „Może będzie tutaj stała za ladą i liczyła pieniądze?”. To przykre – stwierdza właścicielka zakładu.

Pani Zofia zdaje sobie jednak sprawę, że kuśnierz czy modysta to zanikające zawody.

Na początku w samej Gdyni, w której się szkoliłam, było 27 modystek. Jak to mówiła jedna z moich koleżanek z Warszawy: „Nas prawdziwych modystek w Polsce zostało już tylko sześć”. I w związku z tym pytam, kto będzie uczył naszych następców? W związku z tym, że mój mąż przeszedł wiele chorób i nie ma już niestety sił, my też powoli chcemy się ewakuować. A jak my stąd wyjdziemy na dobre, to już w Rumi nie będzie takiego zakładu. Już mi klientki mówiły: „Boże, gdzie my będziemy się ubierać, jak pani nie będzie?”. Niestety nie ma ludzi nieśmiertelnych – puentuje z westchnieniem modystka.

Czas goni zegarmistrzów

Zakładów z podobną historią jest jednak w Rumi więcej. Przy ulicy Wybickiego mieści się siedziba Piotra Mrozewskiego – jednego z nielicznych zegarmistrzów. Zaczynał w 1988 roku.

Mój tata wymyślił, że skoro mam jakieś zdolności manualne, to po ukończeniu szkoły podstawowej mogę zostać zegarmistrzem. Poszliśmy do zakładu na wstępną rozmowę z majstrem i zdecydowaliśmy, że od 1 września zaczynam. Pierwsze 3 lata były nauką. Kiedy zaczynałem, było tu o wiele więcej firm zegarmistrzowskich. Natomiast 11 lat temu otworzyłem swój zakład i wtedy już prawie nie miałem konkurencji – wspomina Piotr Mrozewski.

Piotr Mrozewski w swoim warsztacie

Ze względu na coraz mniejszą liczbę osób wykształconych w tym zawodzie, w rumskim zakładzie nie brakuje klientów.

Czasami mam ich dziennie 15, innym razem 30, najwięcej klientów jest w wakacje. Śmieję się, że przyjeżdżają do mnie „polscy Niemcy” i przynoszą siatkę zegarków na wymianę baterii lub pasków. Często są to jacyś przyjezdni, bo komuś po kąpieli zegarek zalał się wodą i trzeba go ratować – żartuje zegarmistrz.

Większość zleceń rumianin zawdzięcza jednak swojej wiedzy i umiejętnościom. Robi wszystko, by nie zepsuć sobie opinii perfekcjonisty.

Naprawiam prawie wszystkie zegarki, najstarszy pochodził z końca XIX wieku. Nieraz ktoś do mnie przychodzi i mówi: „Panie, nikt nie chce mi w tym wymienić baterii, wszyscy się boją”. Wyjątek stanowią dla mnie tylko smartwatche. To już nie są zegarki, tylko urządzenia elektroniczne, które zakłada się na rękę. Moim zdaniem technologia smartwatchowska psuje rynek.

Praca, którą trzeba wykonać przy naprawie jednego zegarka, często przekracza wyobrażenia klientów. Serwis, czyli kapitalny remont, w niektórych przypadkach zabiera Piotrowi Mrozewskiemu nawet do 5 godzin.

Muszę rozłożyć mechanizm na czynniki pierwsze, wyczyścić poszczególne elementy, a potem sprawdzić, czy żaden z nich nie ma uszkodzeń mechanicznych. Dopiero po wymianie zużytych części na nowe i naoliwieniu ich odpowiednim smarem mogę złożyć zegarek od nowa – opowiada. – Najprostsze mechanizmy zegarowe odmierzają tylko czas, ale niektóre zegarki mają również funkcję stopera, kalendarz, pokazują dzień tygodnia, miesiąca i rok, a nawet wskazują fazy księżyca.

„Lekarz od zegarów” oprócz odpowiednich umiejętności musi też się zaopatrzyć w specjalistyczne narzędzia.

Oprócz prostych śrubokręcików, pincet czy lupek używam też m.in. urządzeń do wyciskania przycisków z obudowy zegarka, do wypychania szkła oraz do demontażu i montażu wskazówek. Przy tej pracy przydaje się cierpliwość i drobne dłonie. Jak ktoś ma ręce jak Pudzianowski, to nie widzę go przy naprawie zegarków – stwierdza dowcipnie. – Do tego przez przebywanie w pochylonej pozycji nadwyrężam wzrok i kręgi szyjne. Czasem ta praca mnie irytuje, ale ogółem lubię ją wykonywać – przyznaje.

Przyszłość zawodu zegarmistrza jest niepewna, niemniej Piotr Mrozewski, mimo postępujących zmian technologicznych widzi jeszcze nadzieję dla swojego fachu.

Jeżeli smartwatche nie zdominują zegarków, ta praca ma jeszcze jakąś przyszłość. Mnóstwo ludzi wciąż nosi tzw. zegarki mechaniczne, które potrzebują co parę lat serwisu, a zatem i zegarmistrza. Tak samo potrzebują nas zegary ścienne. Pytanie, czy ludzie będą chcieli takie czasomierze posiadać i też je naprawiać? Z tym jest jak z samochodami: jak ktoś chce mieć perfekcyjne auto, musi co jakiś czas wydać pieniądze na jego utrzymanie.

Póki będzie można znaleźć klientów zainteresowanych filcowymi kapeluszami, futrami czy naprawą zegarów, przedstawiciele tych profesji będą trwać. W końcu nie porzuca się ot tak swojego powołania.


1 – „Nie należy tego łączyć z kożuchami. To zupełnie inny zawód, który w tej chwili jeszcze jest na Podhalu” – tłumaczy pani Zofia.
2 – Skóry baranie produkowane ręcznie na Podhalu, służą do podszycia ubioru.
3 – Drewniana forma do kapeluszy.

Autorką artykułu jest Zuzanna Brzóska – studentka dziennikarstwa i mieszkanka Rumi.

Fundusze zewnętrzne
Kalendarz wydarzeń