Ryszard Dyrgałła przed wojną należał do grona najlepszych polskich pilotów szybowcowych. Był też inżynierem lotnictwa i popularyzatorem wiedzy o samolotach. Mimo iż urodził się w Szarleju (obecnie dzielnica Piekar Śląskich), jako student Politechniki Gdańskiej i członek lokalnego aeroklubu był mocno związany z Pomorzem oraz rumskim lotniskiem. To właśnie w Rumi niemal stracił życie podczas katastrofy szybowca, do której doszło latem 1935 roku.
Jak wielu pionierów polskiego lotnictwa, Ryszard Dyrgałła związany był z samolotami od najmłodszych lat. W rodzinnych wspomnieniach zapisały się obrazy młodego chłopaka budującego w ogrodzie rodzinnego domu skrzydlate maszyny z drewna . W tej sytuacji nie powinna dziwić decyzja Dyrgałły, aby zaraz po ukończeniu gimnazjum wyjechać na studia lotnicze do Gdańska. I tak na początku lat 30. stał się uczestnikiem warsztatów praktycznych na Zaspie i w Bydgoszczy, zaliczył też krótkie epizody w fabryce samolotów w Białej Podlaskiej i Polskim Związku Lotniczym w Warszawie. Formalne studia na Politechnice Gdańskiej rozpoczął w 1932 roku, a ukończył pięć lat później .
Jednocześnie krótko po przyjeździe na Pomorze wstąpił w szeregi Aeroklubu Gdańskiego. Jako jego członek musiał często odwiedzać lotnisko w Rumi, które od przełomu lat 20. i 30. było aeroklubową siedzibą.
W karierze pilota Ryszarda Dyrgałłę rozsławiły przede wszystkim umiejętności szybowcowe. Przed II wojną światową regularnie brał udział w pokazach akrobacji szybowcowej, ustanawiał kolejne rekordy i publikował swoje spostrzeżenia w prasie branżowej. W 1935 roku pobił rekord czasu trwania lotu szybowcem – szybował bez przerwy przez 14 godzin i 38 minut, a rok później wyśrubował go do 22 godzin i 15 minut. Pobił też kontynentalny rekord wysokości, wznosząc się szybowcem na 3500 metrów. Aby to zrobić, musiał zanurzyć się w sam środek… olbrzymiej burzy, w której występowały silne prądy pionowe.
Wszystkie wymienione wyżej osiągnięcia Ryszarda Dyrgałły mogłyby nigdy nie dojść do skutku, gdyby w lipcu 1935 roku zabrakło mu szczęścia i umiejętności podczas rewii lotniczej w Rumi. Wydarzenie organizowane było w ramach „Zlotu do morza”, cyklicznej imprezy lotniczej towarzyszącej gdyńskim „Dniom morza”. Dyrgałła, wówczas u progu swoich największych osiągnięć, miał w ramach wydarzenia uczestniczyć w pokazie akrobacji szybowcowej.
„Nareszcie nadszedł upragniony dzień, do którego przygotowywałem się od kilku tygodni: miałem pokazać licznie zgromadzonej na lotnisku w Rumi (…) publiczności akrobację na wypożyczonym przez A. W. szybowcu CW-7. Warunki atmosferyczne – nie najlepsze. Silny, porywisty wiatr nadmorski i hasające po niebie zwały kumulo-nimbusów”.
Szybowiec bez większych problemów wzniósł się na wysokość ok. 1100 metrów – naturalnie z pomocą sportowego RWD – po czym pilot rozpoczął prezentację swojego programu przed zgromadzoną tłumnie publicznością. Początkowo nic nie zwiastowało problemów, jednak przy próbie wykonania tzw. korkociągu Dyrgałła poczuł ostre szarpnięcie na drążku sterowniczym.
„Spojrzałem na skrzydło i ujrzałem rozsypujący się na kawałki jego koniec, jednocześnie z tem rozległ się złowrogi trzask. Po chwili CW-7 sunęła ku ziemi lotem nurkowym przeplatanym płaskim korkociągiem (…). Na myśl przyszedł mi, tak wzgardzany zwykle, spadochron. Wiedziałem, że w zamian za każdą sekundę wahania płacić muszę drogocenną wysokością. Zerwałem bezpiecznik, wkrótce potem uczułem lekkie szarpnięcie, zawisłem na pasach, a zatem – wszystko w porządku!”
Szybko okazało się, że przed zdolnym pilotem piętrzyły się jeszcze dwa poważne problemy. Pierwszym z nich był spadający wprost na czaszę jego spadochronu szybowiec. Drugi okazał się jeszcze poważniejszy.
„Pozostał jeszcze nade mną szybowiec, który, opadając z większą od mojej prędkością, będzie musiał mnie minąć. Spojrzałem w górę i na chwilę zrobiło mi się jakoś głupio. CW-7 waliła się wprost na mój spadochron. Nie dokończyła jednak swego zamierzenia. Rozmyśliła się: poszła w dół lotem nurkowym, mijając mnie w bezpiecznej odległości (…). Cała ta manipulacja zajęła mnie tak bardzo, że nie zwracałem uwagi na to, dokąd mnie wiatr znosi i dopiero trzask szybowca uderzającego o ziemię skierował moje myśli na nową, niebezpieczną sytuację: pędziłem z wiatrem wprost na linie wysokiego napięcia! Czułem już elektryczne ciarki! Szybko odpiąłem klamry pasów i trzymałem się ich tylko rękami. Gdybym miał lądować na „drucikach”, wysunąłbym się z pasów, gdyż wolałem raczej coś złamać niż upiec się żywcem. Ostatecznie w odległości niecałych dziesięciu metrów od przewodów dotknąłem nogami ziemi, przewracając się i rozpocząłem podróż za spadochronem, ale już po ziemi”.
Finalnie Ryszard Dyrgałła wyszedł z niebezpiecznej sytuacji bez szwanku. Zajście było szeroko komentowane w polskiej prasie, a szczęśliwego pilota spotkało w związku z nim nietypowe wyróżnienie – otrzymał ustanowioną w 1922 roku odznakę złotej gąsienicy, przyznawaną tym lotnikom, którzy… uratowali swoje życie, skacząc ze spadochronem ze spadającego samolotu.
Artykuł w Skrzydlatej Polsce opisujący całe zajście.
W kolejnych latach mistrz Dyrgałła (tak określano go w prasie) jeszcze wielokrotnie udowadniał swoje nietuzinkowe umiejętności. W czasie II wojny światowej walczył w kampanii wrześniowej, później przedostał się do Wielkiej Brytanii. Od października 1940 roku służył w składzie tzw. Photographic Reconaissance Unit, jednostki wykonującej tajne misje polegające na tworzeniu dokumentacji fotograficznych z dużych wysokości. W kolejnych latach pełnił rolę instruktora, brał też aktywny udział w badaniach nad niemieckim uzbrojeniem: w tym silnikami rakietowymi.
Zdobyta wówczas wiedza i doświadczenie zaowocowały po wojnie. W 1946 wyemigrował do Argentyny, gdzie uczestniczył w opracowywaniu tajnego argentyńskiego pocisku napędzanego paliwem ciekłym AN-1 „Tabano”. Silnik tej rakiety był pierwszym silnikiem na paliwo ciekłe w Ameryce Południowej, zaś sama rakieta – pierwszym pociskiem powietrznym w tej części świata. Ryszard Dyrgałła pisał też prace naukowe.
W ostatnich latach życia przeniósł się do Brazylii, gdzie zmarł w 1970 roku.
Za zgodę na wykorzystanie materiałów i informacji dziękujemy Kubie Müllerowi z portalu Piekarski Werk: www.piekarskiwerk.pl