Na rumskim targowisku zakupy można zrobić przez cały tydzień – w pawilonach i na nielicznych stoiskach. Główny handel odbywa się tu jednak w środy i soboty w godzinach 7:00-13:00. Pierwsi klienci zaczynają się krzątać około 6:00 rano. Większość stoisk jest już wtedy rozłożona, a towar wypakowany – niezależnie od pogody czy pory roku. Każdy handlarz samodzielnie organizuje swoje stanowisko pracy, a panujący z pozoru nieład, tworzy swojską atmosferę.
Aby Rëmsczi Rënk mógł tętnić życiem, wielu wystawców musi bardzo wcześnie wstać, pokonać kilkadziesiąt kilometrów, rozstawić namioty lub zadaszenia. W końcu na straganach pojawią się owoce, warzywa, pieczywo, kwiaty, słoiki, słodycze, wędliny czy ryby. Inni wystawiają starocie, odzież, obuwie i akcesoria do domu. Bogata oferta przyciąga kupujących nie tylko z Rumi, ale i okolicznych miejscowości. Na zakupy przyjeżdżają tu również mieszkańcy Gdyni czy Wejherowa. Dlaczego?
Handel kołem się toczy
Od ponad 25 lat rumskim rynkiem zarządza spółka cywilna „BOMA”, ale jego historia jest znacznie dłuższa. Swoje najlepsze czasy Rëmsczi Rënk przeżywał w latach dziewięćdziesiątych. Jak wspomina Adam Mazurek, jeden z zarządców, start nie był łatwy. Spółce przyszło się zmierzyć z wieloma przeciwnościami, presją czasu, a nawet początkowym oporem przed zmianami ze strony handlowców. Udało się między innymi zrealizować inwestycje, bez których trudno byłoby dziś prowadzić sprzedaż. Zbudowano studzienki, aby po deszczu handlowcy i klienci nie musieli stać w błocie.
Ogromne wyzwanie przyniosła pandemia. W dobie lawinowego wzrostu zachorowań na COVID-19 wielu klientów wybierało zakupy na świeżym powietrzu zamiast w zatłoczonych supermarketach, co mogło skutkować nawet zamknięciem targowiska. Zarząd reagował na zmieniającą się sytuację oraz wymogi Ministerstwa Zdrowia czy sanepidu, kontrolując m.in. liczbę osób wchodzących na teren rynku. Docenili to nie tylko kupujący, ale także sprzedawcy, którzy nie zostali pozbawieni pracy i środków do życia, co spotkało wielu ich kolegów pracujących w innych miejscach. Ostatecznie w pandemii targowisko nie było zamknięte przez ani jeden dzień.
Po zdrowe produkty na Rëmsczi Rënk
– Widzę, że jest sporo młodych, którzy szukają pełnowartościowej żywności, zdrowych produktów. W sezonie mamy swoje ogórki, truskawki ze sprawdzonej plantacji. Mamy cały rok polskiego pomidora i sałatę. Nie biorę zagranicznych, żeby mieli klienci dobry towar – mówi Beata Marzejan, która wraz z mężem prowadzi stoisko. – Mamy klientów, którzy do nas wracają po owoce i warzywa sezonowe. Co roku wracają, przyjeżdżają specjalnie do nas. Warzywa z rynku mają zupełnie inny smak niż te z marketu.
Asortyment na rynku też zmienił się przez lata. Jak wspominają handlarze, dawniej klienci inaczej robili zakupy. Aktualnie sprzedawcy muszą mieć na stoiskach więcej produktów, a ich ofertę kształtują potrzeby i trendy.
– Dwadzieścia lat temu przyjeżdżaliśmy tylko z czosnkiem. Kiedyś wystarczył jeden produkt, teraz mamy swoje miody z pasieki w Sobieńczycach, robimy przetwory, sprzedajemy to, co wyprodukujemy. Receptury są mojej mamy, nie dodajemy chemii – zdradza Bożena Biała. – Bardzo dużo osób tutaj ma swoje przetwory. Wiemy, jak sadzimy i czym nawozimy, nasze produkty są o wiele lepszej jakości. Jeżeli nie mam swoich towarów, to zaopatruję się u producentów. Nie kupuję na giełdzie od osób, których nie znam. Stopniowo dodaję produkty, o które pytają klienci.
Handlujący podkreślają, że bez względu na rodzaj asortymentu kluczowa jest jakość. Można tu znaleźć buty polskich producentów, które pasują na szerszą stopę, czy odzież w większych rozmiarach, wykonaną z trwałych materiałów, która nie zniszczy się po kilku praniach.
Niepowtarzalna atmosfera
Rëmsczi Rënk to nie tylko miejsce zakupów, ale także przestrzeń, w której spotykają się lokalne historie i pasje.
– Na pewno nie decydujemy o tym, kto może handlować, a kto nie. Rynek jest miejscem dla wszystkich – podkreśla Adam Mazurek. – To jest bardzo ciężka praca. Jestem pełen uznania dla sprzedawców, każdy z nich ma swoją historię. To nietuzinkowi ludzie, wielu z nich przeszło bardzo trudną drogę.
– Około 15 lat jesteśmy na rynku w Rumi. Kiedyś handlowałam w Redzie, tam jest zupełnie inaczej. Rzadko się spotyka, żeby było tak sympatycznie. Zepsuł mi się samochód, pomogli mi koledzy ze stoiska obok, dlatego człowiek przychodzi z chęcią do tej pracy – opowiada Beata Marzejan. – Nie robimy między sobą rywalizacji, jeżeli chodzi o ceny. Wiadomo, że każdy chce swój towar sprzedać i zarobić, ale każdy ma swoich klientów, o których musiał się postarać i ich utrzymać. Klienci do nas wracają. Wiadomo, że to już nie jest to, co kiedyś, ale ja sobie życzę, oby było tak dalej.
Jaka przyszłość czeka rynek?
Spółka „BOMA” regularnie stara się wprowadzać nowe atrakcje, takie jak tematyczne targi czy okolicznościowe dekoracje. Wszystko po to, by stworzyć jeszcze przyjaźniejsze warunki do zakupów.
– Naszym zadaniem, jako zarządzających, jest to, aby spojrzeć na rynek z szerszej perspektywy, zobaczyć całość. Chcemy, aby rumskie targowisko stało się miejscem, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie, niezależnie od wieku. Mimo że młodsze pokolenie rzadziej przychodzi tu na zakupy, staramy się przyciągnąć ich różnorodnymi wydarzeniami, tworząc specyficzny klimat, wprowadzać muzykę. Przed Bożym Narodzeniem pojawiła się szopka, elfy woziły kupujących z zakupami. Na Dzień Kobiet paniom zostały wręczone kwiaty. Zamierzamy też zorganizować pchli targ, targ średniowieczny czy targ śniadaniowy – wymienia Adam Mazurek.
W planie są także zmiany wizualne. Zarządcy zapowiadają, że rynek nabierze mocniejszego, kaszubskiego charakteru. W planach jest też delikatna przebudowa. Na wykonanych z blachy ścianach pawilonów pojawi się wkrótce drewniana obudowa, która doda przytulności. Wszelkie innowacje to jednak zaledwie dodatek do tego, co jest w tym miejscu najważniejsze.
– Jesteśmy rynkiem wyjątkowym. Klimat tworzą ludzie – podsumowuje Adam Mazurek.
Bieżące informacje z życia Rëmsczi Rënku można znaleźć na Facebooku.