Ludmiła Lavrova i Viktor Levchenko to ukraińscy malarze i wykładowcy, których połączyła miłość do siebie nawzajem oraz sztuki. Gdy w lutym zeszłego roku Kijów został okrążony przez rosyjskie wojska, para była zmuszona porzucić dotychczasowe życie i wyjechać. Po długiej i niebezpiecznej podróży przybyli do Polski, a dokładniej do Rumi, gdzie od lat mieszka ich córka ze swoją rodziną. Choć czują się tu dobrze, każdego dnia tęsknią za dawnym życiem.
Ludmiła Lavrova – urodzona w 1956 r. ukraińska artystka malarka i wykładowczyni. Absolwentka Narodowego Uniwersytetu Architektury i Inżynierii w Kijowie. Pracowała w różnych dziedzinach, takich jak: malarstwo, grafika, design, projektowanie wnętrz. Doświadczona wykładowczyni Wyższej Uczelni Artystycznej w Kijowie. Członkini Narodowego Związku Artystów Ukrainy i Związku Artystów Plastyków. Od lat 90. jej obrazy można było podziwiać na ponad stu ukraińskich i międzynarodowych wystawach. Prace artystki znajdują się również w kolekcjach prywatnych i zbiorach publicznych, między innymi w Polsce, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Austrii, Niemczech czy Izraelu. Z powodu wojny przybyła do Polski, aktualnie mieszka i tworzy w Rumi. Wykonuje obrazy na zamówienie oraz prowadzi autorskie warsztaty z rysunku i malarstwa.
Viktor Levchenko – urodzony w 1958 r. ukraiński artysta malarz, renowator i konserwator dzieł sztuki, wybitny portrecista. Absolwent Ukraińskiej Akademii Sztuk Pięknych w Kijowie. Znany i zasłużony mistrz kijowskiej szkoły malarstwa. Wieloletni wykładowca Akademii Sztuki i Designu w Kijowie. Wykładowca malarstwa i rysunku na Państwowej Akademii Sztuki Dekoracyjnej i Projektowania im. Mychajła Bojczuka w Kijowie. Członek Krajowego Związku Artystów Plastyków oraz Rady Naukowej Akademii Sztuk Pięknych w Kijowie. Wielokrotnie nagradzany za zasługi na rzecz kultury, laureat honorowego tytułu „Zasłużony malarz Ukrainy”. Stały uczestnik wielu wystaw krajowych i międzynarodowych. Jego obrazy są doceniane przez kolekcjonerów na całym świecie, m.in. w Polsce, Stanach Zjednoczonych, Niemczech i Izraelu. Ma częściowo polskie pochodzenie – jego dziadek pochodził spod Warszawy, a babcia z okolic Krakowa. Z powodu wojny przybył do Polski, aktualnie mieszka i tworzy w Rumi. Wykonuje obrazy na zamówienie oraz prowadzi autorskie warsztaty z rysunku i malarstwa.
Odwiedziliśmy artystów w domu, w którym obecnie mieszkają. Pan Viktor głównie słuchał, czasem dodawał od siebie pojedyncze słowa. Na nasze pytania odpowiadała pani Ludmiła, która nieustannie od dnia przyjazdu uczy się języka polskiego. W chwilach, gdy nie mogła znaleźć odpowiednich słów, wsparciem była dla niej córka Olga. Swoją opowieść artystka rozpoczęła od pierwszego dnia wojny.
– Pracowaliśmy i żyliśmy w Kijowie, byliśmy wykładowcami na wyższych uczelniach, aż tu nagle zastała nas wojna. Z początku miałam takie podejście: jestem na swojej ziemi, w swoim domu, nie muszę nigdzie wyjeżdżać. Nie było też wiadomo, jakie stanowisko w tej sprawie zajmie Kijów. W czwartek 24 lutego byłam jeszcze w pracy. Pojechałam tam, mimo że wiedziałam o wybuchu wojny. Byłam jednym z trzech wykładowców, którzy się pojawili. Prawie nikogo nie było, studenci porozjeżdżali się po domach. Nie było wiadomo, co robić. Sklepy się zamykały, na półkach nie było chleba i wielu innych produktów, sytuacja była niepokojąca.
Mimo zagrożenia para wspólnie zdecydowała, że nie zamierza wyjeżdżać z Ukrainy. Kilka tygodni później artyści musieli jednak zrewidować swoje plany.
– Nazajutrz, 25 lutego, o godzinie 4:30 obudził nas straszny świst, grzmot i łuna światła. Około 800 metrów od nas uderzyła w czyjś dom rakieta, niszcząc go doszczętnie. To był dla nas początek wojny. Pojawiła się świadomość, że nasz dom też jest zagrożony. To było bardzo straszne.
Wkrótce ukraińska stolica zaczęła gwałtownie pustoszeć. Mieszkańcy masowo wyjeżdżali, ponieważ Kijów był stopniowo okrążany, a władze zdecydowały o zamknięciu mostów. Przemieszczenie się z lewego brzegu Dniepru na prawy stało się niemożliwe.
– Viktor poważne podupadł na zdrowiu, jego noga była cała opuchnięta, do tego ma problemy z sercem. Nie było żadnej możliwości uzyskania pomocy medycznej. W połowie marca zobaczyłam w telewizji, że z lewego brzegu Dniepru jedzie pociąg na zachód, do Lwowa. Przyszło mi do głowy, że trzeba spróbować wyjechać. Viktor nie chciał wyjeżdżać, choć perspektywa była taka, że bez pomocy lekarskiej on umrze w tym domu.
Niespełna 20 minut zajęło ukraińskim wykładowcom podjęcie decyzji o wyjeździe oraz spakowanie niezbędnych dokumentów i ubrań. Z jedną malutką walizką samolotową wyruszyli w drogę. Twierdzą, że był to dosłownie ostatni moment.
– Nie można było wezwać taksówki, a trzeba było jakoś dotrzeć do dworca. Na szczęście jechał w tamtym kierunku tramwaj. Tak dojechaliśmy na dworzec. Na miejscu zobaczyliśmy tysiące samochodów, ludzie porzucali je wszędzie i przesiadali się do pociągów. Udało nam się wejść w taki elektryczny, niskopodłogowy, podobny do SKM-ki. W środku była masa ludzi, prawie wszyscy stali. Wielu wiozło zwierzęta domowe: jedni kota, inni psa, pewien chłopak miał nawet szynszyla. Pociąg jechał powoli, po cichu, starymi torami, bo główne trakty były już ostrzeliwane. Żytomierska trasa została opanowana przez rosyjskie wojska. Gdy dojechaliśmy i wysiedliśmy, maszynista powiedział, że mieliśmy ogromne szczęście. Następny pociąg już nie dotarł do celu, został ostrzelany. Później, przez długi okres, te pociągi na zachód wcale nie jeździły. Można powiedzieć, że wysiedliśmy z ostatniego pociągu, który odjechał z lewego brzegu Kijowa i szczęśliwie dojechał do Lwowa. Ta świadomość jest straszna.
Podróż ukraińskiej pary nadal jednak trwała, a stan zdrowia pana Viktora wciąż się pogarszał. We Lwowie, po 13 godzinach stania w tłumie, artystom udało się wsiąść do pociągu, który dowiózł ich do Przemyśla. Dopiero gdy dotarli do granicy, poczuli ulgę. Pani Ludmiła ze wzruszeniem wspomina o tym, co na nich czekało.
– Bardzo pięknie nas przywitano, jeszcze po stronie ukraińskiej. Ludzie z tamtejszej wsi wystawili przed swoje domy stoły i obłożyli je jedzeniem. Dzielili się tym, co mieli, żeby nakarmić podróżnych.
Przekroczenie granicy przyniosło ulgę, artyści w końcu poczuli się bezpiecznie. Polacy witali uchodźców, rozdając gorące posiłki i ubrania. Kolejnym celem ukraińskiej pary było zapewnienie panu Viktorowi opieki medycznej, dlatego z Przemyśla udali się pociągiem do Krakowa, a stamtąd do Warszawy, gdzie czekał na nich przyjaciel Olgi, mieszkającej w Polsce córki.
– Kiedy pan Konrad zobaczył stan Viktora, nie spał całej nocy. Z rana zawiózł go na SOR. Tam postawili Viktora na nogi.
Zaraz po wyjściu ze szpitala, mimo że lekarz zalecał odpoczynek, pan Viktor zabrał ukochaną do Muzeum Narodowego w Warszawie. Gdy artyści opowiadają o tym, co zobaczyli, ich twarze wręcz promienieją. Sztuka bez wątpienia jest dla nich najważniejsza i pozwala zapomnieć o traumie związanej z wojną.
– Zobaczyliśmy obrazy Jana Matejki, w tym słynną „Bitwę pod Grunwaldem”. Oczywiście znaliśmy je, ale nigdy nie widzieliśmy ich w oryginale. Ogólnie wszystkie średniowieczne rzeźby, ikony i ołtarze bardzo nas ujęły. Zrobiły na nas ogromne wrażenie. Muzeum Narodowe w Warszawie jest naprawdę piękne. Każdy, kto ma taką możliwość, powinien je odwiedzić.
Ukraińska para spędziła w stolicy łącznie cztery dni, po czym przyjechała do mieszkającej w Rumi córki oraz jej przyjaciół. Artystom udostępniono część domu, aby mieli odpowiednią przestrzeń do życia i pracy. Mimo ciepłego powitania i serdeczności z początku goście czuli się bardzo zagubieni. Nie mogli się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Głównie dlatego, że dorobek artystyczny ich życia pozostał w Kijowie.
– Na Ukrainie, w Kijowie, mieliśmy swoją pracownię. Tam zwykliśmy się spotykać, współpracować z innymi artystami, prowadzić zajęcia z malarstwa, ale głównie to właśnie tam pracowaliśmy twórczo. Dziś nie wiemy, co przyniesie jutro, ale trzeba jakoś żyć, coś robić. Praca nas ratuje.
Pan Viktor, gdy tylko okrzepł, zakupił farby, pędzle i płótna, by zacząć od zera. Od wielu miesięcy maluje głównie portrety mieszkańców regionu, w tym członków rodziny Drwalów, którzy przyjęli ich pod swój dach. Część tych prac można było podziwiać na wystawie pt. „Bałtyckie historie”, prezentowanej w przestrzeni Stacji Kultura.
– Rodzina Drwalów i Drwalów-Tylman zaprosiła nas do siebie i objęła opieką. Traktują nas jak swoją familię. Mamy bardzo ciepłe relacje, wspólnie obchodzimy różne święta i uroczystości. To taka nasza druga rodzina, taka z wyboru.
Nieco więcej szczęścia w kwestii zachowanego dorobku artystycznego miała pani Ludmiła. W listopadzie 2021 roku przygotowała swoją wystawę personalną w Rewie. Z tej okazji zgromadziła w Polsce około 20 marynistycznych obrazów, namalowanych na podstawie wcześniejszych przyjazdów na Kaszuby.
Aby nadal zarażać swoją pasją, para zaangażowała się w liczne działania charytatywne. Uczniom Szkoły Podstawowej nr 9 w Rumi pomogli zrealizować projekt artystyczny, a także zorganizowali dla nich plener. Jako wolontariuszka pani Ludmiła przeprowadziła warsztaty plastyczne dla dzieci i dorosłych rumian. Zajęcia przekształciły się w kurs malarski pt. „Kolory Bałtyku”, który został zrealizowany w Stacji Kultura. Wspólnie artyści przeprowadzili swoistą arteterapię, głównie z myślą o Ukraińcach. Również Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Rumi proponował swoim klientom taką formę radzenia sobie z problemami i odnalezienia się w nowym otoczeniu.
– Chcieliśmy, żeby nie myśleli ciągle o swoich problemach. Najpierw przychodziło więcej Polaków, ale wszyscy rozmawiali ze sobą, uczyli się wzajemnie języków. Wyszły z tego bardziej takie zajęcia integracyjne. Ukraińcy po prostu nie mieli na to czasu i takich możliwości. Większość tych, którzy przyjechali do Rumi, to kobiety z dziećmi. One musiały zająć się znalezieniem mieszkania, pracy, zaopiekować się rodziną, mieć co jeść. Masa problemów, a trzeba jakoś żyć. W takim momencie nie myśli się o malowaniu obrazów, ale stopniowo, po trochu, zaczęli przychodzić do nas z dziećmi. Z początku było mi trudno się w tym odnaleźć. Nie znałam w ogóle języka polskiego, nie przywykłam też do pracy z dziećmi. Przez lata pracowałam ze studentami, wykładałam historię sztuki, teorię koloru, rysunek, malarstwo. Jestem malarzem akademickim, który operuje specjalistycznymi pojęciami i definicjami. Dla dzieci musi być przygotowany zupełnie inny program. Choć okazuje się, że z dziećmi też mi wychodzi.
Ukraińscy artyści podkreślają, że niewielu spośród ich rodaków, którzy przybyli do Rumi, miało kiedykolwiek kontakt ze sztuką, nawet w przystępnej formie. Ci ludzie reprezentują różne branże i zawody, ale wszystkich łączy jedno – konieczność ułożenia sobie życia na nowo.
– Przyjechali tu lekarze, prawnicy, księgowi, generalnie dużo osób z wyższym wykształceniem, ale pracują tam, gdzie można. Niestety poszli też do przemysłu i prac fizycznych. Tacy ludzie trafiają do fabryk, na produkcję, ponieważ bariera językowa i różnice w kształceniu powodują, że nie mogą pracować w swoim fachu. Do tego dochodzi tłumaczenie i potwierdzanie dokumentów, certyfikatów, dyplomów, a potem egzaminy. Na to wszystko potrzeba czasu i pieniędzy. W Rumi mieszkają takie Ukrainki, które potwierdziły swoje kwalifikacje i pracują jako stomatolożki i nauczycielki.
Pan Viktor nadal jest wykładowcą na Akademii Sztuk Pięknych w Kijowie. Czasem jeździ do ojczyzny, ale głównie kontaktuje się ze studentami internetowo, co uniemożliwia prowadzenie warsztatów malarskich z prawdziwego zdarzenia. W Polsce chciałby przygotowywać młodzież i dorosłych do podjęcia nauki lub studiów wyższych w zakresie malarstwa. Ma odpowiednie kwalifikacje, by to robić. Natomiast pani Ludmiła do czerwca 2022 roku wykładała online, ale musiała zrezygnować z pracy przez brak możliwości powrotu do ojczyzny. Mimo to studenci do dziś konsultują z nią swoje prace. Oboje marzą o tym, by więcej malować na zamówienie.
– W ciągu ostatniego roku prowadziłam warsztaty we współpracy z Fundacją „Dla Was”, brałam udział w finale WOŚP, uczestniczyłam w flash mobie „Chersoń to Ukraina”. Pomagałam w przygotowaniu prac na wystawę międzynarodową „Ukraina oczami dzieci”. Prace moich uczniów były wystawiane na charytatywnych jarmarkach i kiermaszach. Pracuję również twórczo, zostałam poproszona o namalowanie obrazu dla kobiety pochodzącej z Meksyku. Ona prowadzi meksykańską restaurację i chciała obraz Matki Bożej z Guadalupe. Jeszcze nie jest skończony, ale na pewno będzie.
Mimo podejmowania różnych działań, w tym komercyjnych, artyści przyznają wprost, że nie zarabiają tyle, by móc samodzielnie się utrzymać. Nie mają tu swojego mieszkania ani stałej pracy. Tęsknią też za przyjaciółmi. Całe ich dotychczasowe życie kręciło się wokół Kijowa, dlatego planują wrócić do ojczyzny, kiedy tylko skończy się wojna. Codziennie oglądają serwisy informacyjne. Muszą wiedzieć, co się dzieje w domu. Czekają na dobre wieści.
– Kijów to nadal bardzo piękne miasto, mimo że wojna utrudniła jego utrzymanie. Stęskniliśmy się za nim. Jesteśmy ogromnie wdzięczni mieszkańcom Rumi za ciepłe przyjęcie, niesamowitą gościnność i dobre traktowanie. Dlatego, jak tylko wojna się skończy, zaprosimy wszystkich, którzy nam pomogli, do siebie, do Kijowa.