Jeszcze w czasach PRL-u nikogo w Rumi nie dziwił widok krów, owiec czy kur. Na ulicach nie brakowało dzieci prowadzących zwierzęta na pastwiska czy też konnych wozów i ciągników, którymi gospodarze transportowali plony. W latach 90. nasze miasto znacząco się zurbanizowało, a liczba rolników spadła. Nie oznacza to jednak, że nikt już nie prowadzi takiej działalności. Przykładem może być bohater tego artykułu – magister inżynier ogrodnictwa Mikołaj Szreder, który w pełni postawił na ekologię.
Jesteś tym, co jesz – ta maksyma towarzyszy nam od stuleci. Coraz częściej mówią o tym lekarze i dietetycy, wskazując niskiej jakości żywność jako źródło nieznanych wcześniej chorób i schorzeń. Zdanie ekspertów podziela nasz bohater, który dziedzicząc rodzinne gospodarstwo, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
– Dziadek prowadził nieduże gospodarstwo nastawione raczej na zwierzęta, z czasem to przejąłem i poszedłem w ekologię. Uprawiamy warzywa oraz przygotowujemy przetwory dla najbardziej wymagających, czyli dzieci, osób schorowanych oraz wszystkich, którym zależy na zdrowiu i witalności. Jesteśmy wegetarianami, więc jako rodzina jesteśmy niemal samowystarczalni – podkreśla Mikołaj Szreder, właściciel gospodarstwa ekologicznego „Rumska Komitywa Wegetariańska” przy ul. Kościelnej. – Ponadto, jako jedyni w okolicy zajmujemy się legalną uprawą konopi siewnej, a z uzyskanych nasion tłoczymy olej konopny o prozdrowotnym działaniu – dodaje.
Prowadzenie działalności rolniczej w miejskiej przestrzeni nie jest łatwe. Dawne pola uprawne z biegiem lat przekształciły się w osiedla i drogi, a okolicznym mieszkańcom zaczęły przeszkadzać zapachy czy hałas powodowany przez maszyny. Z drugiej strony gęsta zabudowa powoduje, że potencjalnych klientów jest po prostu więcej.
– Kiedy jedziemy ciągnikiem po drodze, która kiedyś przebiegała przez nasze pola, a dziś jest tam droga rowerowa, to nawet pojawiają się pewne złośliwości. Coraz więcej też zakazów, musimy uważać, by nie przeszkadzać innym. Niemniej zdarzają się też ludzie wyrozumiali i bardzo życzliwi, co napędza nas do dalszych działań – przyznaje nasz bohater.
Pracy jest sporo, bez względu na porę roku. Wiosną się sieje, latem podlewa i pieli, a jesienią zbiera plony – i tak od rana do wieczora, przeważnie na świeżym powietrzu. Zimą, kiedy pojawia się więcej wolnego czasu, przychodzi pora na naprawy, konserwacje sprzętu oraz remonty.
– Jeśli w ciągu roku uda nam się z żoną pojechać raz czy dwa na krótki urlop, na przykład na narty, to jesteśmy zadowoleni. W sezonie, jak jest pogoda i nadgonimy pracę, to na odrobinę swobody możemy sobie pozwolić tylko w weekendy – mówi rolnik.
Mimo że gospodarstwo funkcjonuje w ten sposób już od 7 lat, stosunkowo niewielu mieszkańców Rumi korzysta z możliwości zakupu świeżych, a przede wszystkim ekologicznych, warzyw i owoców. Zdaniem naszego rozmówcy niektórych może odstraszać powszechne przekonanie o wywindowanych cenach.
– Ta żywność jest droższa od takiej zwykłej, ponieważ zbieramy od dwóch do czterech razy mniej plonów z hektara. Nasze rośliny uprawiamy ze starych odmian, mniej plennych, ale dużo bardziej odpornych na choroby. Potrzeba też dużo więcej ręcznej pracy, kilka odchwaszczeń rocznie, i to na kolanach. To powoduje, że siłą rzeczy te ceny muszą być wyższe – tłumaczy. – Poza tym, mało kto zdaje sobie sprawę, że ta żywność pozbawiona jest pestycydów. Stosujemy głównie nawożenie organiczne, wykorzystując obornik z okolicznych stadnin, a tam są wszystkie mikroelementy potrzebne do prawidłowego rozwoju roślin oraz ludzi. Niestety, ale w żywności pochodzącej z konwencjonalnego rolnictwa zawarte są katalizatory będące źródłem większości chorób tzw. niezidentyfikowanego bądź niewiadomego pochodzenia, jak to lekarze zwykle określają. Pozostałości po pestycydach odkładane są w tkance tłuszczowej, mięśniach i organach wewnętrznych. Oczywiście nie twierdzę, że trzeba rezygnować ze wszystkiego, co nieekologiczne. Życie jest po to, aby czerpać przyjemność również z jedzenia. Zachęcam jednak, aby zwrócić szczególną uwagę na to, aby zdrowe były produkty spożywane w dużych ilościach, takie jak ziemniaki, marchew, buraki, kapusta i oczywiście chleb. Jedzenie naprawdę może być lekarstwem, już nasze babcie wykorzystywały podstawowe warzywa do walki z infekcjami – przekonuje.
Chcąc propagować swoją działalność i ekologiczną żywność, Gospodarstwo Ekologiczne „Komitywa Wegetariańska” wyciąga rękę do osób, których nie stać na to, by kupować ich produkty. Organizowane są przeceny i akcje społeczne, niestety odzew nadal jest znikomy. Mimo to właściciel optymistycznie patrzy w przyszłość.
– Prowadzenie gospodarstwa ekologicznego to ciągłe wyzwania i brak czasu na nudę. Choć często dokucza nam deszcz, ziąb oraz skwar letniego słońca, to są też piękne chwile. Najwięcej satysfakcji czujemy, gdy kolejna osoba dziękuje nam za „prawdziwe warzywa”, z których soków korzystała, skutecznie walcząc z nowotworem czy też, gdy słyszymy o dzieciach, które do tej pory nie lubiły warzyw – przyznaje Mikołaj Szreder. – Myślę, że w kontekście przyszłości ekologia to trafny wybór. U ludzi powoli budzi się świadomość, że to, co się je, ma szczególny wpływ na zdrowie. Perspektywy są więc dobre – podsumowuje.
Więcej informacji na temat działalności bohatera powyższego tekstu można znaleźć na facebookowym profilu Gospodarstwo Ekologiczne „Komitywa Wegetariańska”.