Życie pana Stanisława, zwanego przez większość znajomych Witkiem, legło w gruzach 19 września 1993 roku, około godziny 5:00 nad ranem. Miał wtedy zaledwie 25 lat. Kochał sport, niedawno ukończył służbę zasadniczą w elitarnym plutonie Wojska Polskiego, po czym został zatrudniony w gdyńskiej komendzie policji. Nosząc mundur, liczył się z wieloma niebezpieczeństwami, ale tego, co go spotkało, nie mógł przewidzieć. Podczas rutynowego patrolu doszło do wypadku samochodowego, w wyniku którego pan Stanisław doznał uszkodzenia rdzenia kręgowego. Kilka dni później miał już sparaliżowane nogi i ręce. Na ponad 20 lat stał się więźniem ponurego, niedostosowanego do potrzeb osób niepełnosprawnych mieszkania, a gdy zaczął już tracić nadzieję na lepsze jutro, wyciągnięto do niego pomocną dłoń.
– Do dzisiaj nie wiem, dlaczego tak szybko jechaliśmy. To było po deszczu, samochód wpadł w poślizg, dachował i uderzył w skarpę. Kolega prowadzący auto trzymał się kierownicy, wyszedł z tego bez uszczerbku. U mnie fotel się wsunął w głąb pojazdu, przez co uderzyłem karkiem w belkę oddzielającą przód od tyłu radiowozu, doznając uszkodzenia rdzenia kręgowego na odcinku C6-C7. Gdy zostałem przewieziony do szpitala w Redłowie, lekarze nie dawali mi szans. Stwierdzili, że nie przeżyję. W zasadzie to skazano mnie na śmierć – opowiada pan Stanisław. – Po około 36 godzinach przewieziono mnie do szpitala wojewódzkiego, gdzie odbyła się operacja, ale było już za późno. Gdy się obudziłem, miałem już całkowity bezwład nóg, dłoni i przedramion. Nigdy nie myślałem, że moje życie może się tak bardzo zmienić. Z aktywnego, zdrowego, pełnego chęci do działania człowieka stałem się niepełnosprawnym, potrzebującym opieki kaleką. Jedna krótka chwila i nic już nie wyglądało tak, jak przedtem – dodaje.
Leczenie i rehabilitację rozpoczęto 5 dni później w Dzierżążnie (powiat kartuski). Były już policjant spędził 9 miesięcy w tamtejszym szpitalu, po czym wrócił do komunalnego mieszkania przy ulicy Kombatantów w Rumi. Lokal znajdował się na pierwszym piętrze i zupełnie nie był przystosowany do potrzeb osoby niepełnosprawnej. Pan Stanisław nie był w stanie samodzielnie funkcjonować, każdego dnia musiał liczyć na wsparcie rodziców oraz brata. Tylko w ich asyście mógł opuścić mieszkanie, które stało się jego więzieniem. Czuł się zapomniany, odwiedzali go niemal wyłącznie członkowie rodziny. Oni też zabierali go na spacery oraz pomagali opłacić rehabilitację, ale tylko do czasu.
– Ta i tak trudna sytuacja skomplikowała się po śmierci mamy w 2002 roku, zmarła na nowotwór. To był dosyć mocny cios w serce, bo mama pomagała mi najbardziej. Ojciec i bracia zaangażowali się wtedy, na ile tylko mogli, ale z biegiem lat było jeszcze gorzej – mówi rumianin. – Ojciec dostał nowotworu i zmarł w 2017 roku. Był moim opiekunem i jedynym wsparciem. Znalazłem się w dołku, bo muszę być stale rehabilitowany, aby zachować jakąkolwiek sprawność fizyczną. Ale jak mogę zdobyć środki finansowe, kiedy nie mam możliwości podjęcia pracy? Odechciało mi się wtedy żyć – przyznaje.
Nieoczekiwanie, w tym najtrudniejszym dla pana Stanisława momencie, pojawiło się światełko w tunelu. Sytuacją byłego policjanta zainteresowała się Emilia Samulska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Rumi, która na co dzień opiekuje się osobami niepełnosprawnymi.
– Poznałam Witka niedługo po otwarciu centrum rehabilitacyjno-opiekuńczego „Salubre” przy ulicy Gdańskiej. Połączyłam te fakty i postanowiłam wykonać telefon do zarządu pomorskiego związku zawodowego policjantów. Opowiedziałam wszystko pani Bożenie Biedzie, wiceprzewodniczącej związku, która wysłuchała mnie z wielkim wzruszeniem i zaskoczeniem. Od razu przeszła do działania. Niedługo później związek udzielił dofinansowania na pobyt Witka w centrum, dzięki czemu nie tylko miał zapewnioną opiekę i rehabilitację, ale i mógł co nieco zaoszczędzić – relacjonuje Emilia Samulska.
– Ta pomoc od Związku Zawodowego płynęła właściwie od początku, od samego wypadku. Regularnie przekazywaliśmy środki czystości i pielęgnacji, żywność, zakupiliśmy też materac przeciwodleżynowy. Jeszcze w szpitalu odwiedzałam Stasia, to naprawdę bardzo sympatyczny człowiek. On wręcz szukał osób, które go znały. Chcieliśmy go widywać, ale niestety rodzice, zwłaszcza tato, utrudniali z nim kontakt – opowiada Bożena Bieda, wiceprzewodnicząca zarządu wojewódzkiego NSZZ Policjantów Województwa Pomorskiego. – Gdy po latach skontaktowała się ze mną pani Emilka, pojechałam do Stasia. Warunki, w których wtedy żył, były karygodne, uwłaczały wręcz ludzkiej godności. To było po prostu coś okropnego. Jako zarząd wojewódzki wspólnie podjęliśmy decyzję, że musimy mu pomóc dojść do normalności. Udało się udzielić takiej pomocy instytucjonalnej z komendy wojewódzkiej, dzięki której najpierw przyznana została dotacja, a w późniejszym okresie opłacany był cały pobyt Stasia w centrum opiekuńczo-rehabilitacyjnym. Wszystko to płynęło z dobroci serca – dodaje wiceprzewodnicząca.
– W tym samym czasie pomogłam złożyć Witkowi oraz Grzesiowi, jego schorowanemu bratu, podanie o nowe mieszkanie komunalne. Obaj są osobami niepełnosprawnymi, mają niskie dochody, a przy ulicy Żwirki i Wigury miasto budowało wówczas nowoczesny budynek dostosowany do potrzeb takich mieszkańców – uzupełnia przedstawicielka MOPS-u Emilia Samulska.
Właśnie wtedy dokonał się przełom. Przez niespełna dwa lata pan Stanisław miał zapewnioną pełną opiekę i rehabilitację, natomiast we wrześniu 2020 roku bracia otrzymali klucze do nowego mieszkania komunalnego. Dzięki wygenerowanym podczas pobytu w „Salubre” oszczędnościom panu Stanisławowi udało się doposażyć lokal, część sprzętu domowego ufundował też NSZZ Policjantów Województwa Pomorskiego. Niepełnosprawni rumianie w końcu poczuli, że znów komuś na nich zależy.
– Przykro mi o tym mówić, ale na początku naszej znajomości Witek był bardzo wycofany, trudno mu nawet było coś z siebie wydusić. Natomiast jego oczy i postawa mówiły wszystko, był po prostu bardzo smutnym człowiekiem. To mnie wręcz przeszyło. Było widać, że on po prostu prosi o pomoc. Nie było mu łatwo wyjść z tego niebytu, bo przez ponad 20 lat, mimo pomocy rodziny, żył w niedoli – przyznaje Emilia Samulska. – Przyznam nieskromnie, że przez te minione 2,5 roku bardzo heroicznie walczyłam o obu braci, oczywiście z przychylnością samorządu oraz związku zawodowego. To są nadal moi podopieczni, nadal ich monitoruję i wspieram, ale są przepięknie wyprowadzeni, jeżeli chodzi o samodzielność. Wykazali się ogromną determinacją i przełamali w sobie lęki, które nabyli w nieodpowiednich warunkach. Naprawdę otworzyły się dla nich nowe warunki na życie. Na co dzień to Grzegorz dopilnowuje, żeby Witkowi niczego nie brakowało. To taki jego anioł stróż. We dwóch świetnie sobie dają radę, jestem z nich dumna. Oby było więcej takich sukcesów, które udaje się osiągnąć z pomocą MOPS-u, urzędu miasta, związku zawodowego czy jakiejkolwiek innej instytucji – podkreśla.
– Odkąd tu mieszkam, humor i zdrowie się poprawiły. Lokal jest dostosowany do naszych potrzeb, zwłaszcza łazienka. Odwiedza nas opiekunka, mam rehabilitację domową. Kondycja i siła też rosną. Mieszkamy na parterze, więc kiedy tylko chcę, mogę wyjechać wózkiem sam, a strasznie to lubię – mówi pan Stanisław.
W ostatnim czasie sytuacja byłego policjanta poprawiła się na tyle, że znów zaczął marzyć. Myśli nawet o podjęciu pracy zarobkowej i realizacji sportowych wyzwań. Podziwia Nicka Vujicica – australijskiego mówcę motywacyjnego, który urodził się bez rąk i nóg, a mimo to robi międzynarodową karierę, założył rodzinę i prowadzi szczęśliwe życie.
– Wiele lat straciłem, zmarnowałem, ale nie z własnej winy. Podtrzymywała mnie przy życiu myśl, że może jednak uda się wyjść na prostą. No i się udało, co jest pocieszające. Ogromnie za to dziękuję MOPS-owi, pani Emilii, burmistrzowi Rumi, no i oczywiście związkowi zawodowemu, całej komendzie wojewódzkiej. Teraz zacząłem nowe życie. Chcę się doskonalić zawodowo w kierunku informatyki, zrobić jakieś kursy komputerowe. To byłaby szansa, żeby coś zarobić i poprawić swoją sytuację bytową. Koszty życia są wysokie, a pieniądze z renty starczają na styk. Mieszkanie do tej pory nie jest w pełni umeblowane, brakuje trochę rzeczy codziennego użytku, np. poduszki ortopedycznej. Moim ogromnym marzeniem jest handbike (rower z napędem ręcznym – przyp. red.), który pozwoliłby mi pokonywać dłuższe trasy, ale jest on zupełnie poza moim zasięgiem finansowym. To wszystko oczywiście nie da mi zdrowia, ale może je poprawić. Są też takie przyziemne kwestie jak zwykły spacer po okolicy. Jeśli ktoś byłby chętny, żeby wesprzeć mnie w taki sposób, to byłbym bardzo wdzięczny – podsumowuje pan Stanisław.