Piątek, 22 listopada 2024
RumiaTV
Fundusze krajowe Fundusze UE
BIP Rumia powiększ czcionkę pomniejsz czcionkę Zwiększ kontrast Zmniejsz kontrast

Wywiad z Mają Strzałkowską – mieszkającą w Rumi autorką detektywistycznych powieści dla dzieci


Wywiad z Mają Strzałkowską – mieszkającą w Rumi autorką detektywistycznych powieści dla dzieci04.07.2023 r.

Maja Strzałkowska, fot. Marta Rogińska

Maja Strzałkowska – mama dwójki dzieci, autorka detektywistycznych książek z serii „Julka i Szpulka”, self-publisherka, blogerka, prowadząca warsztaty dla dzieci, podróżniczka, handlowiec, marketingowiec, terapeutka – bo książki o Julce i Szpulce wspierają dzieci w rozwiązywaniu problemów i prowadzą je przez labirynty trudnych emocji. Zdobywczyni Literackiej Nagrody Motyli za najlepszą książkę roku 2021 („Kościochrupek”) oraz nagrody głównej w 21. edycji konkursu Świat Przyjazny Dziecku w kategorii książka dla dzieci 0-7 lat.


Stacja Kultura: Jak zaczęło się to pisanie?

Maja Strzałkowska: Zanim wydałam swoją pierwszą książkę, napisałam tylko jedną stronę tekstu. Kiedy byłam na studiach polonistycznych, zrobiliśmy wspólnie z innymi studentami warsztaty kreatywnego pisania. To były pierwsze tego typu warsztaty w Polsce. Napisałam tylko jedną stronę, ale kiedy ją czytałam, wszyscy zamilkli. Gdy pojawiło się pytanie: „co dalej?”, nie wiedziałam, jak mam skończyć tę historię. Wiedziałam jednak, że było to dobrze napisane. Nawet sam prowadzący warsztaty, pisarz Irek Grin, zapytał: Majka, dlaczego ty nie piszesz? To pytanie zostało ze mną na długo. Historie chodziły mi po głowie zawsze, jednak nie miałam wcześniej wystarczającej motywacji ani odwagi, by je spisać. Dopiero dzieci mnie zmotywowały. Był taki moment, kiedy przeprowadziliśmy się do Rumi, musiałam podjąć decyzję dotyczącą tego, co chcę w życiu robić. Wszystko było nowe, więc ja też mogłam zacząć robić coś nowego, co da mi satysfakcję.

Pochodzicie z Białegostoku. Jak to się stało, że zamieszkaliście w Rumi?

To też ciekawa historia. Kiedy byłam w ciąży, przyjechaliśmy na ostatni wspólny weekend we dwoje do Trójmiasta. To był listopad, wałęsaliśmy się po Trójmieście i uznaliśmy, że to jest miejsce, które może nas wyrwać z rodzinnego miasta. Początkowo mieszkaliśmy w Gdańsku, ale szukaliśmy swojego miejsca dalej. Mieliśmy znajomego w Rumi, którego odwiedziliśmy podczas naszych ostatnich wakacji we dwoje, i obok niego kupiliśmy mieszkanie. Na tym osiedlu mieszkamy do dziś. Rumia to fajne miasto, blisko metropolii, a jednocześnie na uboczu. Łączy w sobie trochę życia wiejskiego i miejskiego. Jestem zachwycona tym, jak Rumia się zmienia, jak kulturowo działa, jest tu przecież Stacja Kultura. Niewiele jest bibliotek, które tak prężnie działają i rozwijają kulturę, a nawet świadomość o niej wśród mieszkańców. Czujemy się tu szczęśliwi.

Wróćmy do początków pisania. W jaki sposób dzieci sprowokowały cię do rozpoczęcia pisarskiej przygody?

Po przeprowadzce zajmowałam się tylko dziećmi i domem. Nie ukrywam, że to była fajna odskocznia, bo wcześniej robiłam bardzo różne rzeczy. Sprzedawałam okna do Włoch, organizowałam targi, zajmowałam się handlem, marketingiem, promocją, dotacjami unijnymi. Działania pozornie niezwiązane z pisaniem. A rozmaite historie nadal chodziły mi po głowie, pomysłów miałam mnóstwo, do dziś je mam, niektóre z nich sobie notuję i czekają. Musiałam też sobie radzić z napadami złości u córki, kiedy była mała, dlatego wymyśliłam historię o kłębku nerwów. Kiedy stwierdziłam, że jest fajna, uznałam, że może warto ją zapisać, że to dobry moment, aby zacząć pisać. A skoro napisałam jedną książkę, to stwierdziłam, że zrobię serię. Marketingowo i promocyjnie łatwiej jest pracować nad serią niż jedną książką, zwłaszcza że to są książki detektywistyczne. A skoro mam wydawać, to po co mam czekać na decyzję wydawców? Zakasałam rękawy i wzięłam się do roboty.

Miałaś świadomość tego, z czym będziesz się mierzyć jako self-publisherka? (self-publishing to działalność, w której autor samodzielnie zajmuje się publikacją przygotowanego materiału – przyp. red.)

I tak i nie. Z jednej strony było dużo materiałów poświęconych self-publishingowi. Wiadomo było, że rynek self-pubishingu w Stanach to 40% ich rynku wydawniczego. Znaczy, że tam to działa, więc pomyślałam, że u nas prędzej czy później też zadziała. Mieliśmy odłożone fundusze i wspólnie z mężem uznaliśmy, że zaryzykujemy. Do wydania pierwszej książki przygotowywałam się przez rok, jeszcze zanim był gotowy tekst.

Czyli poświęciłaś tyle czasu na działania organizacyjne?

Tak. Kiedy wydawałam książkę, nie miałam zbudowanych social mediów. To był rok 2020, czyli pandemia. Doskonały czas na premierę książki. (śmiech)

Trudno zaprzeczyć. Pierwsza publikacja, a tu lockdown.

Bardzo trudny moment, bo dzieci były w domu i nie miałam zbyt dużo czasu na pracę, nie można było zrobić spotkań autorskich i nie miałam zbudowanej społeczności. Wszyscy mi mówili, że robię nie tak, bo najpierw muszę mieć społeczność. Wierzyłam jednak bardzo, że to jest dobra książka. Stwierdziłam, że powinno się udać. Rzeczywiście w przedsprzedaży udało mi się sprzedać 500 egzemplarzy, mimo braku społeczności. Uznałam to za swój mały sukces.

W jaki sposób samodzielnie ogarnęłaś dystrybucję?

Uczyłam się. Dowiedziałam się, z czego zbudowana jest książka. Była wielka wtopa podczas przygotowania do druku, bo nie uwzględniłam wyklejki. Wszystkiego trzeba było się szybko nauczyć, ale jak się ten proces już raz przeszło, to z drugą książką był luz. Wiadomo było już, jakich błędów unikać. Pierwsza książka wyszła z błędem na okładce. Była zżarta literka „i” w tytule serii. Byłam przerażona i nie wiedziałam, co z tym zrobić. Wymyśliliśmy wtedy naklejki i zakładki do książki oraz dodatkowe zadania. Okazało się, że z tego błędu wyszło coś fajnego. Nalepki się spodobały i są w kolejnej książce. Poza tym, aktywności i zadania będą w kolejnych częściach. W trzeciej książce będzie coś na kształt puzzli – duża ilustracja do złożenia, która będzie formą wyszukiwanki. Czasami te aktywności pojawiają się przez przypadek, trochę metodą prób i błędów.

Maja Strzałkowska ze swoją publikacją

Takie eksperymentowanie i analizowanie to bezcenne doświadczenie.

Tak, poza tym nagle wszystkie kropki się połączyły. Doświadczenie zebrane do tej pory, czyli marketing i promocja różnych produktów, okazały się bardzo przydatne. Książka to przecież produkt jak każdy inny. Dużo pieniędzy zainwestowałam w reklamę, ale dzięki temu się udało. Taką wisienką na torcie było docenienie mojej pracy wydawniczej. „Kościochrupek” zdobył Literacką Nagrodę Motyli za najlepszą książkę roku 2021. No i teraz kolejna nagroda, bardziej merytoryczna, czyli Świat Przyjazny Dziecku. To dla mnie ogromne wyróżnienie, bo zależy mi na tworzeniu książek wspierających dzieci w świecie emocjonalnym, w samodzielnym rozwiązywaniu problemów, empatii wobec innych. Chociaż mam wrażenie, że nie wspieram tylko dzieci, ale uczę też trochę dorosłych. Widzę, że ta świadomość jest coraz większa, dostrzegam więcej zrozumienia wśród rodziców i wychowawców. To się zmienia na lepsze.

Te zmiany nie dzieją się jednak samoistnie. Twoje książki łączą kilka bardzo ważnych i jednocześnie atrakcyjnych dla dzieci elementów. Wprowadzasz koncepcję „aktywnego czytania”, która wydaje się bardzo intrygująca. Dzisiaj „bierne czytanie” to za mało.

Kiedy powstał tekst pierwszej części i przeczytałam go mojej córce, to uznała, że jest nudny. I miała rację! Dzisiaj dzieci są przecież interaktywne. Wolą grać w gierki na telefonie, są bombardowane rozmaitymi bodźcami. Nie ma czasu na spokojną lekturę. Stwierdziłam, że moje książki muszą być dostosowane do dzisiejszych czasów i możliwości dzieci. Chodziło mi o to, żeby dzieci uczyły się też czytać ze zrozumieniem. To jest zmora naszych czasów. Umiemy czytać, ale nie rozumiemy tego, co czytamy. Ponadto poruszam emocjonalność, nad którą chcemy często pracować, ale zwykle nie wiemy jak. Chciałam pokazać, że emocje warto racjonalizować, że warto dociekać, tak jak detektyw, o co w nich chodzi. Każdy problem da się rozwiązać i też zależało mi, aby uczyć dzieci samodzielności. To wszystko ze sobą się łączy. Aktywności prowokują dzieci do samodzielnego rozwiązania zagadki. Pokazuję im, że mogą samodzielnie rozwiązywać swoje problemy, dociekać, o co im chodzi i w konsekwencji łatwiej się komunikować. Z tego powodu pojawił się pomysł na serię audiobooków „Rozplątane historie Julki i Szpulki”, która już jest dostępna. To są bardziej praktyczne historie, do których są dołączone materiały edukacyjne pokazujące możliwość wyboru różnych rozwiązań. To narzędzia zaczerpnięte z treningu umiejętności społecznych, z których moje dzieci korzystają. Tę wiedzę zbieram i staram się ją przekazywać w mniej oczywisty sposób. Fajnie to połączyć z książką, z historią. To do dzieci o wiele lepiej trafia.

Jak duży wpływ na ostateczny kształt książki mają dzieci?

Z córką było o tyle łatwo, że ona bardzo szybko się nudziła i weryfikowała na bieżąco, co jej nie odpowiada, czego nie chce słuchać. Jej brak cierpliwości pomógł w stworzeniu wartkiej akcji, wyrzuceniu tego, co nudne. Dzięki temu udało się stworzyć książki dla tych dzieci, które nie lubią czytać. Mam też swoich „beta czytelników”. To są członkowie mojej rodziny, ale też znajomi, którzy czytają moje teksty razem ze swoimi dziećmi. To uważni, surowi recenzenci, którzy wyszukują błędy i niedociągnięcia. Są bardzo pomocni, bo weryfikują, czy książka jest dobrze napisana i wartościowa.

Poruszyłaś temat nieczytających dzieci, z którymi bibliotekarze zmagają się na co dzień. Jak można je skutecznie zachęcać do lektury?

Myślę, że trzeba szukać alternatywnych form dla książek papierowych. Tworzę multimedialne ebooki dla dzieci na tablet lub smartfon. Uważam, że jeśli dzieci mają korzystać z mobilnych urządzeń, to niech korzystają z nich mądrze, np. do nauki czytania. Multimedialne ebooki polegają na tym, że są interaktywne. Tam jest dźwięk, można więc ich słuchać, można się nauczyć czytać, można wybierać tropy, rysować. Są też animacje oraz słowniczek detektywistyczny i wiele innych angażujących funkcji. Kiedy książka jest dobrze przygotowana, zaprojektowana i dostosowana do potrzeb i zainteresowań dzieci, to one chcą z nią obcować. Nasza rzeczywistość się zmienia, inaczej funkcjonujemy i się komunikujemy, więc sposób obcowania z książką także się zmienia. Dziś książka nie może być nudna. Musi być dostosowana do zmieniających się czasów i potrzeb dzieci, które są interaktywne od urodzenia.

Jakie momenty związane z pracą pisarską dostarczyły ci najwięcej radości?

Najbardziej pozytywne emocje wywołują komentarze od czytelników i rodziców, którzy po przeczytaniu poradzili sobie ze złością, albo książka zachęciła dziecko do jej przeczytania. Kiedy słyszę, że moje książki pomagają, to mnie najbardziej cieszy. Reakcje dzieci też są cudowne. Potrafią czasem szukać swojego kłębka nerwów w brzuchu. (śmiech) Ich zaangażowanie i radość są olbrzymią nagrodą. Nagrody literacie oczywiście także, bo myślę sobie wtedy: „Okej, zrobiłam dobrą robotę”. Kiedyś podeszła do mnie pani i mówiła, że o moich książkach uczyła się na studiach i pokazała swoje notatki. Okazało się, że niechcący zrobiłam książki terapeutyczne, z których korzystają psychologowie i pedagodzy, uczą o nich na studiach! To dla mnie olbrzymie wyróżnienie.

Jakie plany na przyszłość?

Planuję wydać trzecią część „Julki i Szpulki”, czyli „Wróbel, który ćwierkał za dużo”. W przyszłości będę rozwijać też serię „Rozplątane historie Julki i Szpulki” – będą prostsze w druku, mniejsze i tańsze. Będą takim wspierającym narzędziem. Planuję równolegle rozwijać dwie serie: pierwszą bardziej praktyczną i edukacyjną, a drugą stricte detektywistyczną i rozrywkową, ale nie mniej wspierającą rozwój dzieci.

Otrzymana przez autorkę nagroda

Fundusze zewnętrzne
Kalendarz wydarzeń