Polacy na celowniku Moskwy
Korzenie Kułakowskich sięgają rejonu Nowogrodu Wołyńskiego, który przed wojną z bolszewikami leżał na terenie Polski, a po 1921 roku znalazł się pod okupacją Związku Radzieckiego. W styczniu 1936 roku dowództwo NKWD opracowało plan przesiedleń z przygranicznych obszarów, aby wywieźć do Kazachstanu obywateli, którzy kontaktowali się ze swoimi krewnymi na terenie II RP. Padały oskarżenia o szpiegostwo, a kampania przesiedleńcza była przesycona agresywną propagandą i oszustwami.
Ostatecznie Polaków przetransportowano towarowymi wagonami na trudny do życia teren północnego Kazachstanu. Już podczas podróży wiele osób zachorowało lub zmarło wskutek wycieńczenia, braku odpowiedniego pożywienia czy opieki medycznej. Na miejscu czekały podobne warunki: brak mieszkań, rozprzestrzeniające się choroby zakaźne oraz głód.
– Moja babcia ze strony mamy miała wówczas 16 lat. Jej rodzina została rozdzielona gdzieś na pograniczu obecnej Rosji i Kazachstanu. Jej rodzice zginęli w transporcie, rodzeństwo wywieziono na Ałtaj, natomiast samą babcię adoptowała ciotka. Dziadkowie ze strony ojca zostali deportowani do Kazachstanu, a takim punktem przeładunkowym stały się dwa miasta: Kustanaj i Tajynsza. Tam wczesną zimą wyładowano ich z towarowych wagonów, wskazano im kołki symbolizujące ich skrawki ziemi i wysłano do pracy, do kołchozów. To było trudne miejsce do mieszkania. Ludzi trzymano w strachu, a kraj był sztucznie naciągnięty. Na miejscu babcia poznała swojego męża, czyli mojego dziadka. Tam też urodzili i poznali się moi rodzice, a później ja przyszedłem na świat – mówił w styczniu 2021 roku na łamach „Rumskich Nowin” Mikołaj Kułakowski.
Deportowanym Polakom dopiero po kilku latach udało się w minimalnym stopniu znormalizować swoje życie, niemniej ich dzieci i wnuki były sowietyzowane – zabraniano im nauki języka polskiego oraz pielęgnowania rodzinnych korzeni. Nie przeszkodziło to jednak rodzinie Kułakowskich w kultywowaniu narodowych tradycji w domowym zaciszu – tak, aby uniknąć represji.
W takich warunkach deportowani Polacy musieli żyć aż do rozpadu Związku Radzieckiego, czyli do 1991 roku. Wówczas przedstawiciele rządu niemieckiego i polskiego nawiązali kontakty ze swoimi społecznościami, które zamieszkiwały tereny postradzieckie. Rodakom stopniowo umożliwiano powrót do ojczyzny.
– Byłem w podstawówce, gdy pojawiły się pierwsze Polonie, między innymi w Karagandzie, skąd pochodzę. Zaczęto organizować wydarzenia patriotyczne i państwowe. Był to też okres intensywnego propagowania informacji na temat identyfikacji narodowej. Natomiast w 1993 roku przyjechała pierwsza komisja, która organizowała egzaminy wstępne na studia. To otworzyło furtkę, można już było wyjechać jako stypendysta rządu polskiego. Od tego czasu ta współpraca bardzo się poprawiła, zaczęli przyjeżdżać polscy nauczyciele, można było uczestniczyć w lekcjach języka polskiego czy też wyjeżdżać na kolonie z udziałem Polonii – opowiadał na początku 2021 roku nasz rozmówca. – Kończąc 8-letnią podstawówkę, znałem podstawy języka. Moją wiedzę zweryfikował wówczas pan Michał, nauczyciel, który ledwo przyjechał do Kazachstanu. Stwierdził, że dalsza edukacja na podstawowym poziomie nie ma sensu, że konieczne są lekcje indywidualne. Powiedziałem mu, że moich rodziców na to nie stać, na co odparł, że będzie to robił w zamian za produkty spożywcze: warzywa i mięso. Byliśmy za to bardzo wdzięczni. Tak też zaczęła się moja intensywna nauka języka polskiego. Czytałem czasopisma, dyskutowałem o przeczytanych artykułach, pisałem dyktanda. Później udało mi się przejść egzamin wstępny, a mając 18 lat, przyjechałem na studia do Polski. Stypendyści mogli się ubiegać o miejsce w dowolnej uczelni. Ja wiedziałem, że chcę iść do Wyższej Szkoły Morskiej (obecny Uniwersytet Morski w Gdyni – przyp. red.), być bliżej morza. To była dla mnie jedyna możliwość, by zwiedzać świat. I udało się, zostałem przyjęty. W 1998 roku ukończyłem kurs języka polskiego w Łodzi, zacząłem studia, a w 2004 roku, będąc absolwentem studiów inżynierskich i magisterskich, rozpocząłem moje „pływanie”, czyli pracę zawodową i samodzielne życie – dodał.
Tylko na zaproszenie
W 2005 roku, gdy Mikołaj Kułakowski przyjechał do Polski z Kazachstanu, nie miał nic, czuł się wyobcowany. Dziś ma żonę, troje dzieci, przyjaciół, dobrą pracę, własny dom. Dawno już zwrócił miastu lokal komunalny, który zamieszkiwał od przyjazdu. Zanim jednak na stałe zamieszkał w Polsce, musiał przejść wieloetapowy i skomplikowany proces repatriacji.
Wizę repatriacyjną – zarówno wtedy, jak i dziś – można otrzymać wyłącznie na podstawie zaproszenia wystosowanego przez osobę fizyczną, instytucję bądź samorząd. Mikołaj Kułakowski nie miał w Polsce rodziny, a żaden podmiot nie był nim zainteresowany jako potencjalnym pracownikiem, ponieważ był dopiero w trakcie studiów. Sprawą zainteresował się jednak Ryszard Białek – ówczesny rumski radny oraz docent na Wydziale Elektrycznym Wyższej Szkoły Morskiej. Między innymi z uwagi na to, że jako dziecko sam doświadczył deportacji, wspomógł studenta z Kazachstanu w ubieganiu się o zaproszenie przez władze Rumi.
– Gmina zapraszając repatrianta, musiała zapewnić lokum, pracę, a także wspierać finansowo taką osobę. To wszystko są koszty, które są generowane przez pierwsze lata. Jestem za to bardzo wdzięczny, bo dla samorządu to jest duży wysiłek, nawet w obecnej sytuacji gospodarczej. Tak naprawdę spotkałem na swojej drodze bardzo wiele dobrych osób, które mi pomogły. Mam u nich dług, czasem modlę się też za tych ludzi – podkreślał.
Jeszcze nie w komplecie
Mikołaj Kułakowski przeszedł procedurę repatriacji już dwukrotnie – najpierw sam, a później wspólnie z rodzicami, którzy również zdecydowali się na powrót do ojczyzny. Teraz rumianin przygotowuje się na przyjazd swojego brata Eugeniusza, który nadal mieszka w Karagandzie wraz z żoną i dwojgiem małych dzieci.
– Brat długo zbierał się z myślami i podjęciem decyzji, żeby tutaj wrócić, do Polski. Z krajem wiążą go rodzinne, historyczne i emocjonalne więzi. Praktycznie wszyscy już tu jesteśmy: rodzice, ja z żoną i dziećmi. Żona brata do tej pory Polskę odwiedziła tylko raz, dwa lata temu. Z kolei jego syn, gdy w wielonarodowym Kazachstanie są organizowane jakiekolwiek imprezy czy uroczystości, zawsze reprezentuje nasz kraj, przedstawiając wiersze, piosenki albo stroje ludowe – mówi rumianin.
Ta czteroosobowa rodzina formalnie stara się o zamieszkanie w Rumi od ponad półtora roku. Po weryfikacji dokumentów w styczniu 2024 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji zakwalifikowało ich do otrzymania polskiej wizy w celu repatriacji. Weryfikację przeprowadził też Konsulat Rzeczypospolitej Polskiej w Kazachstanie. W październiku rada miejska jednogłośnie poparła uchwałę zaprezentowaną przez wiceburmistrza Ariela Sinickiego, zapraszając imiennie do Rumi Eugeniusza Kułakowskiego wraz z żoną i dziećmi.
– Uważam, że naszym obowiązkiem jest wspieranie rodaków, którzy wbrew swej woli znaleźli się na terenach byłych republik Związku Radzieckiego, oraz ich potomków. Chcemy przyznać tej czteroosobowej rodzinie lokal mieszkalny w nowo budowanym bloku komunalnym przy ulicy Reja oraz zapewnić podstawowe wyposażenie mieszkania. Będziemy też wspierać rodzinę w znalezieniu pracy i zaadaptowaniu się w naszej społeczności. Spodziewamy się, że przyjazd państwa Kułakowskich nastąpi w pierwszej połowie 2025 roku. To będzie ich powrót do ojczyzny, do prawdziwego domu – mówi Ariel Sinicki, wiceburmistrz Rumi.
Chcą dawać, a nie brać
Dziś to już pewne – małżeństwo spróbuje przenieść swoje życie do Rumi. Czekając na wizę repatriacyjną, szlifują język polski, chcą też kontynuować w ojczyźnie dotychczasową karierę zawodową, ale już na innych warunkach.
– Będą się starać przenieść swoje życie zawodowe niemal jeden do jednego, a przynajmniej taki jest plan. Brat ma uprawnienia do prowadzenia wszelkiego rodzaju pojazdów, oprócz motocykla. Może to być samochód osobowy, ciężarowy, ciągnik siodłowy, wywrotka, autobus. Z wykształcenia jest technikiem mechanikiem, potrafi pracować na tokarce, spawać i naprawiać pojazdy. Ma też uprawnienia do przewożenia ładunków ponadgabarytowych i niebezpiecznych. Natomiast jego żona ukończyła studia na kierunku psychologia, a także kursy metodyki nauczania i kształcenia dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. Zakładam, że po przetłumaczeniu dyplomów i uzyskaniu wszelkich niezbędnych dokumentów nie powinni mieć trudności ze znalezieniem pracy – podkreśla Mikołaj Kułakowski. – W moim odczuciu sprowadza się do kraju młodą rodzinę z potencjałem, a Rumia to miasto przyjazne rodzinom, sam tego doświadczam. Jest bezpiecznie, dobra komunikacja, dużo atrakcji. Po przeprowadzce z Kazachstanu do Polski nastąpi duży przeskok, ich standard życia polepszy się dziesięciokrotnie. W Polsce lubimy narzekać i mówić, że jest źle, ale w ciągu ostatnich 30 lat nasz kraj zrobił niesamowity krok naprzód. W Rumi widać to w codziennym życiu, obserwujemy to, poruszając się po mieście, robiąc zakupy, załatwiając sprawy urzędowe. To zasługa nas wszystkich, pracujących na to Polaków. Mimo tych dobrych warunków, które czekają w Polsce, na pewno wystąpią u brata i jego rodziny jakieś emocjonalne trudności. Na przykład już ich oswajam z myślą, że w grudniu może nie być śniegu. Oni są przyzwyczajeni, że na Boże Narodzenie jest biało i dwadzieścia stopni na minusie, a tutaj przystraja się choinkę, gdy są trzy stopnie na plusie i pada deszcz. Na to ich uczulam, ale to jest tylko pogoda.
Łzy szczęścia
Szacuje się, że przymusowe deportacje sowieckie mogły objąć nawet kilka milionów Polaków. Podczas tzw. pierwszej i drugiej fali repatriacji, jeszcze w czasach PRL-u, w rodzinne strony ze wschodu wróciło około 2 milionów osób.
Trzecia fala repatriacji rozpoczęła się po transformacji ustrojowej i trwa do dziś. Obejmuje pojedyncze rodziny, z których przynajmniej jedna osoba ma polskie pochodzenie. Pierwsi pokomunistyczni repatrianci przybyli do kraju w 1992 roku. Do dziś jest to łącznie ponad 20 tysięcy osób, a średnie tempo napływu można szacować na około 1000 repatriantów rocznie.
Liczba wracających do ojczyzny Polaków jest znacznie niższa od rządowych przewidywań. Wpływają na to m.in. wysokie wymagania wobec gmin oraz innych instytucji przyjmujących rodaków, a przede wszystkim – brak mieszkań dla tych osób. Dlatego też rodzina Kułakowskich nie kryje wdzięczności, dziękując wszystkim mieszkańcom Rumi.
– Chwała Bogu za tak odważną decyzję władz miasta. Nie ukrywajmy, że dla gminy to jest bardzo duży wysiłek finansowy, bardzo pracochłonny proces. Dużo odwagi trzeba było, żeby taką decyzję podjąć. Zaproszenie do Rumi mojego brata i jego rodziny jest przykładem ścisłej współpracy pomiędzy burmistrzem, radą miejską i wydziałem kierowanym przez panią Katarzynę Bielińską. Wszyscy szczegółowo zapoznali się z tematem i są zaangażowani w to przedsięwzięcie, a proces naprawdę nie jest łatwy. Brat się popłakał, oglądając sesję, podczas której radni jednogłośnie podjęli tę uchwałę – relacjonuje Mikołaj Kułakowski. – Ogromne podziękowania ze strony naszej rodziny dla gminy, radnych i wszystkich, którzy biorą lub brali udział w tym projekcie. Dziękujemy też wszystkim mieszkańcom Rumi, że tworzą miasto przyjazne, wspierające rodaków. Kiedy brat z żoną i dziećmi już się tu przeprowadzą, staną na nogi i usamodzielnią się, będę mógł przewrócić tę przysłowiową ostatnią kartkę i zamknąć tę naszą trudną, rodzinną historię – podsumowuje repatriant.